ROK 1935: XI Marsz Szlakiem Kadrówki

„Strzelec” 1935, nr 30 z 4 VIII, s.     

DZIESIĘĆ LAT NA SZLAKU KADRÓWKI

Dziesięć lat, jakkolwiek czas naszej doby szybko leci, to jednak spory kawał czasu. Dziesięć lat maszerują dzielni piechurzy na historycznym szlaku Kraków- Kielce, dając dowód swej tężyzny fizycznej a przede wszystkim duchowej, gdyż zwyciężyć na wielkim szlaku nie tylko współzawodnika, ale przede wszystkim samego siebie, i wytrwać do końca to już bardzo wielkie i piękne zwycięstwo. Dziesięć lat to już cała historia marszu z wszelkimi przejawami jego ewolucji, z bólami i radościami jego uczestników z plusami i minusami jego corocznej organizacji.

Nie sposób oddać tu na tym miejscu wszystkich szczegółów dziesięcioletnich zmagań. Nie mniej postaramy się podać, najciekawsze naszym zdaniem, cyfry dziesięciu pierwszych marszów Kadrówki.

Ogółem startowało w 10 marszach S. K. 440 drużyn po 13 zawodników co daje łącznie z nieodłącznymi kolarzami 6160 uczestników. Na poszczególne lata przypada następująca liczba uczestników: 1924 -7 drużyn, 1925- 14, 1926- 70, 1927- 67, 1928 -64, 1929 -57, 1930- 47 (wprowadzono określoną ilość zespołów), 1931- 42, 1932 -38, 1933- 34. W roku 1934 marsz z powodu klęski powodzi nie odbył się.

Mistrzostwo Kadrówki w różnych kategoriach osiągnęły następujące drużyny strzeleckie: Przemyśl, Orlęta Kraków (4 krotnie), Krasnystaw, Lublin (2 krotnie ), Poznań (3 krotnie) Warszawa (2 krotnie ). W grupie wojskowej startującej od roku 1926: 27 pp Częstochowa, 42 pp Białystok, 21 pp Warszawa, 33 pp Łomża, 8 pp leg. Lublin, 3 psk Warszawa (3 krotnie ).

Ponieważ do roku 1927 odbywała się też konkurencja indywidualna na ostatnim etapie marszu, notujemy następujących kolejnych zwycięzców: Kopias ZS Przemyśl, Kmicic ZS Kraków, Baran ZS Wieliczka, Urbański ZS Piotrków.

Odnośnie wprowadzonego w roku 1930 strzelania  mistrzostwo zdobyli w grupie wojskowej: 1930 – 8 pp leg i 4 pp. leg. po 61 p k t., 1931 – 30 psk 67 pkt., 1932 -30 psk 104 p k t., 1933 – 74 pp 102 pkt.,

W grupie organizacji pw mistrzostwa w strzelaniu w ogólnej grupie w r. 1930 uzyskał ZS Siedlce 46 punktami.

Następnie nagradzano w grupie przedpoborowych i starszych

W grupie przedpoborowych: 1931 ZS Piotrków 24 pkt., 1932 ZS Poznań 64 pkt,  1933 ZS Poznań 58 pkt.

W grupie starszej: 1931 ZS Łódź 32 pkt., 1932 ZS Warszawa 51 pkt, 1933 ZS Poznań 40 pkt,

Marsz ukończyło w r. 1924 85% zespołów , w 1925 64 % . 1926 36 % , 1927 76% , 1928 59%, 1929 64 % , 1930 78 % , 1931 95 % , 1932 97 % , 1933 95% .

Kierownikami poszczególnych marszów byli: 1924-1928 Komendant Główny ZS ob. mjr. Kierzkowski, 1929 zastępca Kmndta Głównego mjr. dypl. Rusin, 1931 płk Belina -Prażmowski, 1932 gen. Kasprzycki, 1933 gen. Łuczyński, d ca DOK Kraków.

Dokładne dzieje Marszu Szlakiem Kadrówki na przestrzeni 10 lat zostały opisane w książce pt.” Dziesięć lat na szlaku  Kadrówki” jako Nr. 8 wydawnictwa ZS Centralnego Instytutu Wydawniczego ZS w Warszawie. Barwne opisy tych zmagań na gigantycznym szlaku, przedstawił pięknie b. redaktor tygodnika ,,Strzelec” ob. Szyszko Bohusz. Niezawodnie książka ta jest cennym dokumentem marszów i ich dorobków w ciągu10 lat. Warto, by każdy oddział którego drużyna brała udział w MSK, posiadał tę miłą książkę w swej bibliotece oddziałowej.

„Strzelec” 1935, nr 31/32 z 18 VIII

NA SZLAKU STRZELECKIEGO MARATONU

W Oleandrach jeszcze ciemno. Po przez szarzyznę nocy sierpniowej ciemnieją zwartą plamą długie szeregi drzew przydrożnych. Jaskrawo błyszczy z daleka w powodzi świateł  reflektorów wysoki, prosty blok domu strzelecko – legionowego imienia Marszałka Piłsudskie go. Tuż obok wyłania się z ciemności wysoko ustawione na specjalnym wzniesieniu białe popiersie Marszałka. Pod nim srebrzy się wieniec z drutów kolczastych ze wstęgami o barwach krzyża Niepodległości, złożony poprzedniego wieczoru przez legionistów. Niżej urny z ziemią z pobojowisk legionowych pod honorową strażą nieruchomych służbiście czterech strzelców z konnego szwadronu krakowskiego imienia Beliny. Na drodze, pod drzewami prosta linia dwuszeregu drużyn marszowych. Gdzieś, na wschodniej stronie nieba robi się widniej. Szarzeje. Wyraźnie już bieleją na bluzach zawodników prostokąty numerów marszowych. Twarz strzelców spokojne i poważne. Nie jednemu zapewne przez myśl przechodzi mgła historycznych dni. Wszak to dwadzieścia jeden lat temu, o takim samym szarym świcie, może nawet pod tymi samymi drzewami, Komendant osobiście żegnał Pierwszą Kompanię Kadrową. 160 siwo-niebieskich mundurów ruszyło w zwycięski marsz o Niepodległość tą samą drogą, którą przemierzą teraz w szlachetnej rywalizacji sportowej zawodnicy, 21 lat temu… Komendant… Pierwsza Kadrowa. Baczności. Raport. Na start marszu przybywa Komendant Główny Z. S. ob. ppłk. Frydrych. Przyjeżdża wojewoda Raczkiewicz, gen. Mond, generał Kruszewski dowódca plutonu w Kadrówce, a dziś Kierownik XI Marszu Szlakiem Kadrówki. Przybywają przedstawiciele miasta Krakowa, władz Okręgu Z. S., organizacji społecznych i sporo publiczności. Wśród nagłej ciszy mocno, wyraziście padają słowa historycznego rozkazu wypowiedzianego w 1914 roku przez Komendanta do żołnierzy Pierwszej Kadrowej. Gdy Komendant Główny kończy ich odczytywanie, Komendant Okręgu V, ob. A. Stasiak zarządza jednominutową ciszę dla uczczenia pamięci Marszałka. Przemawia jeszcze wiceprezydent m. Krakowa ob. Radzyński, po czym dwuszereg drużyn załamuje się i przekształca w długą kolumnę, która czołowymi drużynami sięga linii startu. Jest godzina 3.50, gdy chorągiewka startera po raz pierwszy opada nagłym ruchem ku dołowi. Drużyna Nr. 1 16 pp z Tarnowa rusza na szlak, a po niej kolejno, w odstępach jednominutowych startuje 26 pozostałych drużyn. Sanitariat, Kierownictwo, Sędziowie i Funkcyjni

Marszu oraz prasa zajmują tymczasem miejsca w kilkunastu samochodach i ruszają w ślad za zawodnikami. Zapobiegliwy i uczynny komendant kwatery prasowej ob. komp. Kornecki lokuje prasę w solidnym wehikule, którym ruszamy od razu do Michałowic, mijając po drodze bramę triumfalną i punkt odpoczynkowy w Prądniku Czerwonym. W Michałowicach pod bramą triumfalną oczekuje już na drużyny starosta miechowski p. Zaufal, komendant powiatu ZS ob. rotm. Ziobrowski, oddział strzelców, nieodzowna i na zawsze na wszystkich etapach spotykana straż pożarna, orkiestra gminna i spora gromada widzów. W Michałowicach chcemy przyjrzeć się po raz pierwszy drużynom. Chociaż pierwsze dwa dni, to marsz kwalifikacyjny w wyznaczonym czasie, pozbawiony emocji wyścigu, można już pierwszego dnia ocenić, w pewnym przybliżeniu, pracę i wartości drużyn. Na pierwszych dwóch etapach zdają zwłaszcza egzamin drużynowi, którzy muszą się wykazać dobrą taktyką, aby niepotrzebnie nie zmęczyć zawodników zbyt szybkim tempem marszu. Jest godzina 6.55, gdy do Michałowic wkracza ostrym krokiem, z kwiatami na karabinach i mundurach drużyna Nr. 5 „Zuchowaci” (starsi kategoria B) z Poznania. Widać, że drużyna ta wyróżnia się doborem zawodników (przeważają wysocy), harmonijną współpracą zespołu, no i nieopuszczającym jej nigdy fasonem i humorem ze sławnym już, w czasie marszu okrzykiem startowym i metowym ,, rypcium – pypcium, hu ha!!!” Rzuca się w oczy charakterystyczna praca rąk, wyrzucanych przez całą drużynę rytmicznie, wyprostowanych w bok. Za „Zuchowatymi” maszeruje „Janowa Dolina” (Nr. 7) wszystko chłopy śmigłe, wysokie, jasnowłose i pogodne. Otacza ich sława poprzednich sukcesów zarówno w marszach, jak i w strzelaniu. Widać, że będą twardo walczyć o czołowe miejsce. Następnie maszeruje wojsko „ generała Wikla“ drużyna Nr. 12, oddziału im. pułk. Lisa Kuli z Warszawy. Mają za sobą dwukrotne zwycięstwo na Kadrówce, wbrew tradycji, idą spokojnie i cicho, specjalnym stylem marszu nie wyróżniają się. Z daleka można ich poznać po niezgranym kroku zespołu z drużynowym, no i po zakopiańskiej ciupadze, którą ten ostatni pieczołowicie niesie z Krakowa. Te trzy zespoły i drużyna z Gdyni, (w której startu je dużo dobrych marszowców z Lublina , pracujących teraz w Gdyni) wyróżniają się dobrą formą fizyczną i pozwalają przypuszczać, że na pierwsze cztery miejsca innych drużyn łatwo nie puszczą, Strzelcy z Nowego Sącza wyróżniają się chyba tylko piórkami orlimi u czapek, drużyna warszawska oddziału imienia Pierwszej Kompanii Kadrowej zwraca uwagę bardzo drobnym, szybkim krokiem wydaje się, że krok ten męczyć będzie w krótce zawodników. W kategorii A maszerują tylko 3 drużyny wojskowe; trzykrotny zwycięzca Kadrówki 30 psk z Warszawy, 16 pp z Tarnowa i 4 pp leg, z Kielc. Łatwo zauważyć, że zacięta walka o pierwsze miejsce rozegra się między war szawską trzydziestką i tarnowiakami. Pierwsza, z tych drużyn idzie długim krokiem, z bocznymi wymachami rąk. znać na niej od pierwszego rzutu oka doskonałe przygotowanie, a jak się później okazało i bardzo hojną opiekę (np. oddzielnie jadane w restauracjach obiady i kolacje), co mogło stawiać ją w lepszych  warunkach od innych drużyn. 16 pp. nie miał żadnych opiekunów, drużynę prowadził młody, sympatyczny kapral. Zawodnicy przeważnie średniego wzrostu, maszerują krokiem drobnym, jakby nieco podrygującym, silna praca ugiętych w łokciach rąk, do przodu. Drużynowy 16tki doskonały, prowadził drużynę cały czas bardzo równo, z dużą ekonomią sił zawodników. Słomniki. Stroma  serpentyna szosy wznosi się ku rynkowi, a tuż za nim wysoka brama triumfalna, oczywiście strażacy, oczywiście orkiestra ; obok, w podwórzu punkt żywnościowy (gospodarne strzelczynie, herbata w butelkach, suchary) punkt opatrunkowy (dużo słomy, trochę lekarstw , lekarz). Małe miasteczko o ludności wybitnie pejsatej wyraźnie podniecone marszem tłumy jego mieszkańców płci obojga, bez różnicy wieku wyległy na metę. O godz. 8.43 wkracza do Słomnik jako pierwsza drużyna. „Zuchtowatych ‘‘ z Poznania, za nią w pewnych odległościach następne. Dowiadujemy się jednocześnie, że drużyna okręgu północnego, pod wpływem kolki nerkowej u jednego z za wodników i odparzeń u dwóch innych, zrezygnowała i wycofała się z marszu. Musimy przyznać, że sprawia to nam przykry zawód spodziewaliśmy się po tej właśnie drużynie więcej hartu i zaciętej ambicji. Do Słomnik drużyny maszerowały w dość szybkim te pie, licząc się z chłodem poranka, teraz w słonecznych promieniach maszerować zamierzają bardzo wolno, zwłaszcza, że wiele jeszcze zostało im czasu. Silnie daje im się we znaki kurz, gęstą warstwą pokrywający już mundury i rynsztunek. Na trasie widać, że humory dopisują, niektóre drużyny podśpiewują gwiżdżą; twarze pogodne, nie znać na nich zmęczenia. Po drodze do Miechowa spotykamy jeszcze dwie bramy powitalne: w Prandocinie i Szczepanowicach. Pięknie udekorowana meta wznosi się pośrodku rynku, całe miasteczko udekorowane flagami państwowymi i (bardzo licznymi) strzeleckimi. Na mecie tłumy publiczności oczekują długie godziny n a ukazanie się zawodników. Ponieważ na każdej mecie widzieliśmy publiczność czekającą cierpliwie nieraz ponad 2 godziny na drużyny, nasuwa się prosta uwaga. Ponieważ zawsze można w przybliżeniu obliczyć czas ich przymarszu do danej miejscowości, można by wywiesić odpowiedni komunikat na mecie, a uniknęlibyśmy niecierpliwiącego publiczność długiego oczekiwania; bardzo też często część zmęczonej publiczności odchodziła już przed przybyciem zawodników. Na mecie widzimy oddział strzelecki ze sztandarem i orkiestrą strzelecką z Tczyc, wy próbowanych sympatyków marszu strażaków; wśród publiczności widać dużo hożych miechowianek i dzieciarni. Tuż za metą punkt żywnościowy. Jako pierwsza przybywa do Miechowa o godz. 12.15 drużyna 4 pp. leg. z Kielc, po niej strzelcy ze Lwowa (powiat grodzki). Pod Miechowem można było zaobserwować pewną lukę, a raczej wypaczenie intencji regulaminu marszu, określającego dokładnie szybkość marszu na pierwszych etapach. Oto drużynowi zbyt ostro prowadzili swoje drużyny, które znalazły się przed miastem dużo przed dopuszczalnym czasem. Żeby nie uzyskać za to punktów karnych, drużyny nie wchodziły do miasta, lecz siadały w rowach przed miastem i oczekiwały na „swój“ czas. Oczywiście mija się to z myślą przewodnią regulaminu i warto by w przyszłości temu zaradzić np, przez określenie dokładne dopuszczalnych czasów przybycia również i na punkty odpoczynkowe. Drużyny zostały zakwaterowane bardzo wygodnie w szkole, obok miały do dyspozycji łaźnię, z której chętnie korzystały. Strzelcy, chwalili sobie również wyżywienie. Trzeba przyznać, że drużyny nabrały już doświadczenia marszowego i umieją właściwie wykorzystać odpoczynek zamiast, jak dawniej, włóczyć się bezładnie po mieście. Takich porozpinanych i wydekoltowanych łazików na Marszu tegorocznym nie spotykało się wcale. Następnego dnia o 5ej rano drużyny opuszczały gościnny Miechów, startując według odwróconej kolejności w swych kategoriach. Ranek wstał chłodny, z małym wietrzykiem i bez słońca w miarę ciepło i w miarę chłodno. Pogoda ta utrzymała się przez cały dzień, co łącznie z brakiem kurzu znakomicie wpłynęło na humory zawodników. Poprawiły się one również znacznie i pod wpływem należytego wypoczynku i wyspania się. Nic też dziwnego, że na trasie jest wesoło, któraś z drużyn wyciągnęła harmonijkę i na niej, jakiś artysta rżnie siarczyste polki, aż nogi podrygują. Poprawę formy fizycznej znać zwłaszcza na obydwóch drużynach kolejowego PW (Radom i Stanisławów) oraz debiutującej na Kadrówce drużynie Pocztowego PW, którą prowadzi stary wyjadacz sportowy, co to niejednokrotnie już tym szlakiem wędrował, dawny strzelec ob. Ziffer. Po pierwszym, 10cio minutowym odpoczynku w pięknym lesie w Zapustce Strzeleckiej, następny dłuższy, bo 20 minutowy odpoczynek mają drużyny w Książu Wielkim. Jak zwykle brama powitalna, straż ogniowa, strzelcy, dużo widzów, a wśród nich malownicza grupa małych dziewczynek w kontusikach, z pękami kwiatów dla zawodników. Pod kościołem punkt żywnościowy i opatrunkowy. Nawiasem należy dodać, że nigdzie chyba nie można, spotkać tylu staruszków dziadów proszalnych, co pod kościołem w Książu kwateruje ich tam chyba z cały pluton, a jeden starszy od drugiego. W Wodzisławiu drużyny mają pół godzinną przerwę. Punkt opatrunkowy i żywnościowy zorganizowano tu w obszernym gmachu szkolnym. Pierwsza wkroczyła do Wodzisławia drużyna warszawska oddziału imienia Pierwszej Kadrowej witała ją orkiestra strażacka i wyjątkowo kompromitująco umundurowany oddział strzelecki z własnym sztandarem, oraz liczna, „mniejszościowa“, przeważnie publiczność stłoczona w wąskiej uliczce. Z Wodzisławia już tylko zostaje ostatni odcinek drugiego etapu, który drużyny przebywają równomiernym tempem. Zwraca uwagę „odrodzenie” formy w drużynie strzeleckiej z Nowego Sącza, oraz dobra postawa strzelców z Przemyśla, widać, że zespół to młody, ale karny i ambitny. 16 pp wyróżnia się nadal dobrą taktyką marszu i spokojnym jego tempem. Drużyna PPW „rozeszła się” już  i raźno podśpiewuje dla fasonu. W tym roku metę w Jędrzejowie urządzono przy wejściu do miasta, oznacza ją efektowna i wysoka brama, pod którą zgromadził się blisko 2 tysięczny tłum widzów, odział strzelecki ze sztandarem, strzelczynie z naręczami kwiatów i orkiestra, tym razem, kolejowa. Na metę przybył również ob, Komendant Główny z ob. Szefem Sztabu. Na pobliskim wzgórzu przed metą ukazuje się nagle wolno maszerując drużyna. Orkiestra szykuje się już do grania, gdy wtem drużyna ta robi w tył zwrot i równie powolnym krokiem wraca z powrotem. Jest to chyba pierwszy wypadek kiedy drużyna zawraca przed metą. Nie ma  jednak czemu się dziwić, to 4 pp leg. przybył trochę za wcześnie, a bojąc się otrzymać punkty karne, wolał jeszcze trochę „pochodzić”. O godzinie 12.44 pierwsza przekracza metę drużyna strzelecka z Krynicy nie licząc się ze zbyt szybkim przybyciem, za co też dostała od komisji sędziowskiej 300 punktów karnych. Za nią przychodzi 4 pp leg., 30 psk, PPW, ZS Gdynia i dalsze drużyny.  Fason pokazują na mecie „Zuchowaci” (drużyna Nr 5), defilując idealnie wyrównany mi czwórkami i mocno przybijając krok, że ro jaśniło się oblicze ob. powiatowego Kowalskiego, co jak zapobiegliwa kwoka (niech mi wybaczy to porównanie!) opiekował się na postojach swymi trzema drużynami. Niektóre drużyny wykazują specjalny spryt i grając „ na efekt” dla wywoływania oklasków, no i zebrania fury kwiatów, przed samą metą biorą ostre tempo i szybkim krokiem wpadają pod bramę powitalną. Trzeba lojalnie przyznać, że ten sposób udaje się doskonale huragany braw i masa bukietów murowane. Wygodny nocleg i znakomity (zdaniem samych zawodników) wikt w Jędrzejowie prze szedł pod znakiem gorączkowego oczekiwania ostatecznej rozgrywki na trzecim etapie Marszu. Wiadomo, że tam trzeba dać z siebie maksimum wysiłku, ostro maszerować i celnie strzelać. Gdy o 5ej rano stają drużyny na starcie widać, że chłopcy przejęci są czekającą ich walką na szlaku, twarze poważne, zacięte w ambicji, nie ma już niefrasobliwych uśmiechów i pokrzyków.

Ruszyli… Od samego startu zaczyna sią ostra walka między czołowymi drużynami, która, za punktem odpoczynkowym w Mnichowie (10 minut) staje się już zupełnie wyraźna i pozwala na „czarnej giełdzie” w aucie prasowym typować zwycięzców. W kategorii drużyn wojskowych rywalizują ze sobą właściwie tylko16 pp i 30 psk  4 ppleg idzie ambitnie, przychodzi na metę w Kielcach w komplecie, ale znać na nim brak długiego przygotowania i nie nadzwyczaj jednolity dobór zawodników. Drużyna 30tki idzie doskonale, jak maszyna, doskonałe zgranie ruchów całej drużyny, długi, szybki krok powoli przegania 4 pp leg. i zaczyna deptać po piętach 16 pułkowi, który energicznym, drobnym krokiem broni się ostro. Przed samą strzelnicą dzieli obydwie drużyny niecałe 100 m. a w kilkanaście minut po starcie z Tokarni 30 tka wściekłym tempem mija i dobrze wyprzedza 16kę, która wydaje się być nieco załamana psychicznie. Drużyny strzeleckie kategorii B (starsze) maszerują bardzo różnolicie. Gdynia idzie zamaszyście, ostro, strzelcy z Wiśniówki (Kielce), im bliżej domu, tym mocniej ciągną, Janowa Dolina trochę nie któryś z zawodników. Równo maszeruje 13ka z Przemyśla, a obydwie drużyny lwowskie idą razem „trzymając się kupy”. Doskonale idą poznańscy Zuchowaci. Tokarnia. Postój 50 minut i strzelnica. Nad samym brzegiem słynnej z walk legionowych Nidy, wyznaczono stanowiska, na których strzelają jednocześnie 4 drużyny. Sylwetki szarzeją na zielono- żółtym ściernisku. W oddali zielone drzewa na stokach skalistych wzgórz, od których rozgłośnie rozchodzi się potężne echo setek  wystrzałów. Obsługa strzelnicy zorganizowana doskonale, działa sprawnie i szybko, kierownicy stanowisk udzielają zawodnikom wyczerpujących wskazówek. Wyniki dziwią nas mile. Wprawdzie ogólnie gorsze od poprzednich, ale dwie drużyny strzeleckie „nabiły” wojsko. Drużyna Lisa Kuli wybiła 69, a Gdynia 68 punktów, podczas gdy 30 psk, 67 pkt, 4 ppleg, 52, a 16 pp 47 pkt. Pamiętamy, że na tegorocznym marszu Sulejówek-Belweder również strzelcy Janowej Doliny mieli lepsze wyniki w strzelaniu od wojska. Widać więc, że przecież pracujemy dobrze w sporcie strzeleckim, skoro „bijemy“ zespoły wojskowe dysponujące lepszą bronią i mające znacznie korzystniejsze warunki treningowe. Podkreślić też można wyniki Janowej Doliny 56 pkt. i Zuchowatych 51 pkt, lepsze kolejno od pozostałych dwóch drużyn  wojskowych.  Objaw ten jest pomyślny, zwłaszcza, że na każdym Marszu wyniki strzelania drużyn Z. S. wykazują stałą poprawę. Swojego rodzaju rekord na strzelnicy zdobyta w tym roku drużyna KPW ze Stanisławowa, wybijając 1, dosłownie jeden punkt. Za Tokarnią drużyny maszerują nieco słabiej, muszą się dopiero „rozpędzić“ i już w żywszym tempie dochodzą do punktu odpoczynkowego w Słowiku, gdzie dobrze zziajanych zawodników witają owacyjnie tłumy letników. Ostatnie 7 km, dzielące Słowik od Kielc przebywają drużyny w słońcu, co znajduje swoje odbicie na moknących gwałtownie drelichach i czerwieniejących, wilgotnych od potu twarzach. Na pierwsze miejsce strzeleckie typujemy teraz Gdynię lub drużynę im. Lisa Kuli, która jednak zwolniła nieco tempa, co grozi jej spadnięciem na drugie miejsce. (Gdyby nie dyskwalifikacja Gdyni tak by się też i stało). Przed Kielcami 30tka wyciąga szarfy mistrzowskie zdobyte w poprzednich marszach i dekorują się nimi żołnierze z pierwszej czwórki. Kielce. Meta ubrana skromniej niż zwykle. Publiczności dużo jak zawsze na Kadrówce. Strzelczynie, strzelcy, wojsko, orkiestra, przedstawiciele władz i organizacji. W loży honorowej Komendant Główny ZS ob. ppłk. Frydrych, Prezydent m. Kielc ob. Artwiński, prezes okręgu V ZS ob. Radzyński i inni. Podniecający nastrój oczekiwania. O godz. 10.30 wkracza, dosłownie zarzucony kwiatami 30 psk, w 8 minut później 16 pp (bez jednego żołnierza) gorąco oklaskiwany, a po nim szczególnie gorąco witany ”własny” 4 ppleg O godz. 10.45 przychodzi pierwsza drużyna strzelecka „Zuchowaci”, a tuż za nimi, o krok, Janowa Dolina. Później idzie KPW Radom, Kielce Wiśniówka, Gdynia, Sucha, Lwów miasto, Warszawa (im. Lisa Kuli) i inne .Drużyny przychodzą na metę uporządkowane, dbając o fason i chętnie wyciągając ręce po kwiaty, których publiczność im nie szczędzi. Powoli meta pustoszeje, a my ruszamy na trasę, by zobaczyć walkę drużyn najmłodszych (kategoria C), które maszerują na czas dopiero od Tokarni. Spostrzegamy właściwie już ostatni jej etap. Dobrze ciągnie drużyna z Solca Kujawskiego, zacięcie maszeruje dobrze już przepocona Dzisna, nie żałuje nóg Radłów, wytęża krok Żabikowo-Poznańskie, równo i energicznie idzie Skarżysko. Porzucamy drużyny i wracamy na metę, która bardzo opustoszała, publiczność nie chciała czekać jeszcze godzinę. Krzywdzi to moralnie i ambicyjnie drużyny kategorii C, które nie mają tej pełnej i dobrze zapracowanej przyjemności oklasków i radosnych powitań. Myślę, że można by temu zapobiec, jeżeliby start tych drużyn z Jędrzejowa wyznaczono np. o godzinę wcześniej, tak, by na metę w Kielcach przychodziły drużyny nieprzerwanym ciągiem. Z najmłodszych na metę pierwsi przychodzą Tarnowiacy, później Solec Kujawski, Radłów (b, zmęczony), Dubno, Skarżysko i inne. XI Marsz Szlakiem Kadrówki skończony. Wypadł pod każdym względem bardzo dobrze, a zanim powrócimy do niego jeszcze w następnym numerze, możemy teraz stwierdzić, że był on, niewątpliwie, dalszym świadectwem siły i tężyzny organizacyjnej Związku Strzeleckiego.

T. Żenczykowski.

XI MARSZ  SZLAKIEM  KADRÓWKI

Jesteśmy po XI Marszu Szlakiem Kadrówki. Możemy śmiało powiedzieć, że jakkolwiek pod względem ilości Marsz tegoroczny, zaliczyć należy do najmniej licznych, to jednak pod względem jakości zespołów, były one dużo lepiej, ogólnie biorąc, do marszu przygotowane, niż w latach ubiegłych. Ponieważ odpadła tylko jedna drużyna przez cały czas marszu, tak samo i procent drużyn kończących marsz, z lat poprzednich, utrzymał się dosyć wysoko. Do najbardziej ciekawych zjawisk, zresztą dawno przewidzianych, należy powolne ale systematyczne e wycofywanie się z marszu zespołów wojskowych. Zjawisko to w b.r. uwydatniło się w postaci obesłania marszu przez 3 jedynie zespoły wojskowe. Najmniej naturalnie spodziewaliśmy się w tym towarzystwie ponownego startu 30 psk z Warszawy, który po trzykrotnym kolejnym zwycięstwie w latach ub. i tym razem szedł od początku do końca na pierwsze miejsce i takież zdobył. Nie stawił się na starcie 74 pp, mistrz z r. 1933 w strzelaniu, odsyłając swą nagrodę bez walki. Poza 30 pp stawiły się jak zwykle 4 ppleg. z Kielc oraz 16 pp z Tarnowa. Są to zespoły pułkowe, którym już dawno należy się chociaż jedno kadrówkowe zwycięstwo. Niestety, 30 psk niemiłosiernie kosi wszystkich Z drużyn strzeleckich nowicjuszami na szlaku były: Żabikowo, Dzisna, Solec Kujawski, Wiśniówka. Zespoły te w niosły na szlak nieco młodej krwi i dobrze się, a niektóre nawet bardzo dobrze się sprezentowały. Z innych organizacji pw stanęły na starcie dwie drużyny kolejarzy oraz jedna pocztowców, Tak jedni jak i drudzy nie odegrali specjalnej roli na szlaku. Badanie lekarskie przeprowadzone przed marszem w Krakowie nie wykazało ani jednego zawodnika, który by miał jakiekolwiek pod względem zdrowia defekty. Zdaje się, że to pierwszy raz tak się trafiło i zapasowi tego roku nie mieli szczęścia dostać się do elity marszowej. Dwa pierwsze etapy obliczone na przebycie w z góry określonym czasie, nie przyniosły żadnej specjalnej emocji. Pięć zespołów przyszło w pierwszym etapie wcześniej na metę w Miechowie, niż to przewidywał czas. Było to wynikiem bądź nieznajomości regulaminu bądź też, jak nam się zdaje, kiepskiego pomiaru trasy na trasie Kraków – Miechów. Ci, co ją przed dwoma laty mierzyli, twierdzą, że ze wszystkimi ,,bokami” po przedmieściach ma on 49 „kilo”. Inni twierdzą znów, że to przesada przynajmniej o 4 km.  Wartało by jednak raz to stwierdzić i zmierzyć nowe drogi na przedmieściach, gdyż na dawnych tradycyjnych, dzisiaj stoją nowe kamienice i inaczej biegną ulice. W każdym razie drużyny mając wyliczony czas minimalny po 10 min. na 1 km, musiały przed metą w Miechowie mocno odczekać, by ten czas osiągnąć. Pięć, mniej cierpliwych, granicę tę przekroczyło, za co wyfasowało po 10 minut kary, Ponieważ jednak byli tacy dowcipni,  którzy twierdzili, że regulamin nie mówi czy czas marszu liczy się z odpoczynkami czy bez, komisja była zmuszona karne punkty tego dnia puścić w niepamięć i ostrzec tych wszystkich „cwanych“ drużynowych, że od jutra będzie inaczej, niż to sobie wykalkulowali na swą obronę! Istotnie na drugi dzień tylko jeden zespół przekroczył minimum wyznaczonego czasu. W trzecim dniu marszu, odbywającym się już ze strzelaniem , walka rozpoczęła się już na samym początku, tak że do strzelnicy leżącej o 17 km , od mety, wszystkie prawie drużyny zrobiły to na co je było stać. Po 50 minutowym odpoczynku na strzelnicy nogi drętwieją i idzie się już znacznie gorzej. Poza tym marne niejednokrotnie strzelanie tak zdetonuje zespoły, że te nie widząc możności odbicia się marszem na ostatnich kilometrach, dochodzą jedynie dla ambicji do mety, nie podejmując walki, często zupełnie beznadziejnej. Jeśli już jesteśmy przy strzelnicy, to musimy powiedzieć, że wyniki strzelania były w b. r. znacznie gorsze od ostatnich. Rekordu 74 pp nawet z daleka nikt nie drasnął. 102 punkty z ostatniej Kadrówki przy 69 dzisiejszych to gruba luka. O stateczne wyniki marszu na ostatnim etapie, wynoszącym dla grupy wojskowej i pw starszej 38 km., były następujące: grupa wojskowa:

1) 30 psk Warszawa 4:09,45, 2 16 pp. Tarnów 4:18,48, 3) 4 pp leg. Kielce 4:22,55,

grupa pw starsza:

1) Z. S. G dynia 4:19,342) Z. S, Sucha 4:20,58, 3) KPW . Radom 4:21,46, 4) Z. S, Zuchowaci Poznań 4:23,00 5) Z. S. Wiśniówka 4:24,40, 6) Z. S. Janowa Dolina 4:29,03, 7) Z. S. Krynica 4:32,43, 8) Z. S. im. Lisa K uli Warszawa 4:37,09, 10) Z. S. Lwów Grodzki 4:39,37, 11) Z. S. Przemyśl 4:51,30, 12) Z. S. Kleparów Lwów 4:56,44, 13) PPW Warszawa 4:59,36, 14) Z. S. Nowy Sącz 4:59,57, 15) Z. S. Warszawa (I Kadrowej) 5:03,32, 16) KPW Stanisławów 5:20,25;

w grupie pw młodszego (17 kim.): 1). Z. S.

Tarnów 2:08,19, 2). Z. S. Skarżysko 2:09,03, 3) Z. S. Radłów 2:11,40, 4) Z, S, Solec Kujawski2:13,25, 5) Z. S. Dzisna 2:16,23, 6) Z. S, Dubno 2:19,47, 7) Z, S. Zuchowaci Poznań 2:20,55, 8) Z. S. Żabikowo 2:22,36

Wyniki te podane są bez punktów karnych, a więc obrazu ją czysty, osiągnięty na danym etapie czas.

Wyniki strzelania przedstawiają się następująco:

1, Z. S, Lisa Kuli Warszawa 69 pkt., 2 ZS Gdynia 68 p k t., 3. 30 p. p, 67 pkt. 4. ZS Janowa Dolina 56 pkt., 5. 4 pp. leg. 52 pkt., 6. ZS Zuchowaci I 51 pkt., 7. 16 pp 47 pkt., 8. ZS Dubno 35 pkt., 9 ZS Krynica 32 pkt., 10. ZS Skarżysko, Dzisna, Solec Kujawski po 25 p k t., 11, ZS Lwów, Przemyśl, KPW Radom po 22 pkt., 12, ZS Lwów Fleszara, PPW Warszawa po 20 pkt,, 13 ZS Żabikowo 19 pkt, 14, ZS Tarnów, Wiśniówka po 18 p k t, 15. ZS Radłów 17 pkt, 16. Z ,S. Sucha, Nowy Sącz, Zuchowaci I po 14 pkt,

Obliczając według specjalnej tabeli punktacyjnej marsz i strzelanie, wyniki w grupach są  następujące:

grupa wojskowa 1. 30 psk. 540 pkt2, 4 p.p. leg. 512 pkt., 3. 16 p.p. 511 pkt.

grupa pw starsza 1. ZS Lisa Kuli Warszawa 522,50 pkt., 2. ZS Zuchowaci Poznań 517,75 p k t , 3, Z. S. Janowa Dolina 517.75, 4, KPW Radom 491.00 pkt., 5. ZS  Krynica 490.00 pkt„ 6, Sucha 483.75 p k t., 7.  ZS Wiśniówka 483.75 pkt., 8. ZS Lwów Grodzki473.00 pkt., 9, ZS Przemyśl 401.25 pkt., 10. ZS Lwów im, Fleszara 454.00 pkt., 11 ZS I Kadrowej Warszawa 453.25 pkt., 13 Nowy W Warszawa 451.00 pkt., 13. Z S Nowy Sącz 144.75, 14. Z, S. G dynia 360 pkt., 15. K. P. W. Radom 299.25 pkt.;

grupa pw młodsza

1. ZS Skarżysko 529.50 pkt., 2. ZS Dubno 528.75 pkt., 3. ZS Solec Kujawski 525 00 pkt.,4. Z S. Dzisna 522.00 pkt., 5. ZS Radłów 518.75 pkt., 6. ZS Żabikowo 509.25 p k t., 7. ZS Zuchowaci I 506.50 pkt., 8. ZS. Tarnów 493.00 pkt.

Mistrzostwo zespołowe ZS dla trzech najlepszych zespołów z okręgu uzyskał okręg poznański. Najlepszym niewątpliwie zespołem strzeleckim była drużyna Gdyni. Niestety, z powodu wstawienia do zespołu podczas strzelania nie przewidzianego regulaminem strzelania zawodnika, zespół ten uzyskał 0 punktów za strzelanie i pogrzebał całkiem swe duże nadzieje, na zdobycie pierwszego bezapelacyjnie miejsca. Nawet gdyby Gdynia była strzelała w 10 a nie w dwunastu, to i tak miałaby mistrzostwo zapewnione. Niestety, ludzie z nad morza przechytrzyli…

M. K.

NA SZLAKU

Pod tym samym tytułem opiewał London poezję włóczęgi po szlakach Ameryki, opisując żywot zawodowych „trampów włóczęgów”.

Tytuł ten narzucił mi się od razu, gdy wspominam historyczny Szlak Kadrówki. Ma on już swoją tradycję powojenną, ma swych wyznawców i przeciwników, lecz, ci, co na ty m szlaku choć raz jeden byli, wiecznie go w pamięci mieć będą, jak i ja, co 7 razy widziałem tych ludzi, pijanych szlakiem, pochłoniętych bez reszty i pamięci myślą o tym, by na tym szlaku triumfować, by dorównać Tamtym, Wielkim, Historycznym.

Co roku, o świcie, ożywają Oleandry krakowskie. Jeszcze mrok, czasem mgła spowija wielką jakąś masę, z chrzęstem i gwarem, lecz w karnym ordynku, maszerującą gdzieś z dala. Stają dziesiątki drużyn i setki „włóczęgów szlaku”, lecz ich jeszcze nie widać, wyczuć ich tylko można w pobliżu. Rzednie mgła, mrok ginie i oczom ukazują się głowy zawodników, a po obu ich stronach pełno widzów, też przysięgłych, co roku wylęgających nam miejsce skoku na szlak.

Przechodzę wzdłuż drużyn, patrzę w te młode, nie otarte jeszcze ze snu twarze raz wraz napotykam jakiegoś starego, doświadczonego „łazika” , znajomego z lat ubiegłych. O, jest i Walerysiak, co już od lat co i sześciu chodzi po wszystkich szlakach marszowych, wysuwa się z mroku mały plut. Socha, też zapaleniec marszu i tylu, tylu innych. A odżywa w pamięci szeregu innych, ubyłych już weteranów Szlaku.

Orkiestra gra, co raz inne zjeżdżają się auta zbliża się chwila odmarszu. Jedna za drugą ruszają przed siebie drużyny, co i raz zerwie się jakiś okrzyk. Ci ruszają ze śpiewem, tamci z harmonijką, inni znów z krzykiem wielkim, a bezładnym. Odpływa powoli fala za falą, coraz ich mniej zostaje, coraz mniej…. Poszli!,..

Dopieroż ruch się wszczyna wielki koło samochodów, ruszających w pogoń za tamtymi, aby im towarzyszyć w wędrówce trudu i wysiłku ku czci Pierwszej Kadrowej.

Śpiącymi jeszcze ulicami, w pierwszych promieniach wstającego słońca, walą głucho o bruk dziesiątki stóp, powoli rozkręcających się do marszu. Nie ma dokąd i po co śpieszyć się grunt, aby dojść do Miechowa na czas. Ale dawniej….

Dawniej ledwieś mógł nadążyć samochodem za drużynami, co jedna przez drugą tu, na Prądniku, zaczynały wyścig trzydniowy. Szły od razu „na całego” , tylko się kurzyło za nimi i wokół nich, tylko coraz bardziej mokły od potu ich drelichy. To długim, jak najdłuższym krokiem, to biegiem, to znów wolniej, ale zawsze razem bo wtedy utrata jednego choćby zawodnika groziła ogólną dyskwalifikacją.

Za Prądnikiem Czerwonym, na szosie rozciąga się wąż drużyn, jak człony wielkiego jakiegoś tasiemca, a każdy żyje, pulsuje i tętni własnym życiem, znów z trzynastu innych części złożonym, Raz, dwa, raz dwa kolebią się karabiny w takt kroków, raz, dwa, raz, dwa, rytmicznie wyrzucane ręce ciągną ciało naprzód. Mijanym drużynom nie potrzeba słów zachęty, wystarczy ukazać im uśmiech, lub ręką skinąć, aby wrzask podniosły radosny, aby skrzętnie ukryły ślady poczynającego się zmęczenia, aby dodały „gazu”.

Już tutaj, przed Michałowicami, odróżnić było można drużyny rozważne i lekkomyślne, te co darły na przód bez pamięci i te, co powoli, lecz stale, bez widocznego wysiłku nadrabiały teren  dopędzając i mijają słabsze, lub bardziej lekkomyślne drużyny, Już się czoło wysunęło na szczyt serpentyny przed Słomnikami, już spadają w dół, mijają mostek koło kuźni, pną się pracowicie dalej ku rynkowi, skąd dochodzi dźwięk orkiestry strażackiej… Rzadko którego znęcą stoły z bułkami, wędlinami – lemoniadami czasem ktoś tylko sięgnie po kubek, nie ustając w chodzie, wypije, odda szklankę, już o kilkadziesiąt metrów dalej i znów biegnie dopędzać drużynę, przytrzymując obijający „odwrotną stroną” medalu chlebak i manierkę. A na rynku orkiestra grzmi już nieprzerwanie, bo jedna za drugą wpadają drużyny, często ramię w ramię, jedna obok drugiej, stale wałczące o każdą piędź szlaku, o chwilowy choćby prymat. Pięć, dziesięć, dwadzieścia, już wszystkie przeszły i Słomniki gasną jakoś od razu, ścichają, wracają do codzienności, aż do następnego roku, gdy znów zatętnią życiem i wspomnieniami.

Ale szlak żyje. Rzucone za siebie, zapomniane zostały Słomniki, celem jest teraz Miechów. Ukryty w kotlinie, w ostatniej prawie chwili wyrasta przed oczami hen, za zakrętem. Chłopcy poprawiają szeregi i rzędy porządkują na sobie rynsztunek, by dowieść, pokazać wszystkim, a już zwłaszcza miechowiankom, że dla nich wszystko fuk (sic!) – zmęczenie, upał, odparzone często nogi. Jak nawałnica mijają cmentarz, wchodzą w ostatnią już na dzisiaj ulicę przed rynkiem Miechowa. Hej, łatwiej idzie się w dół, choćby po kocich łebkach, śpiew łatwiej przechodzi przez zeschnięte gardło – bliskość wypoczynku pomaga przyciągnąć  karabiny i walić, łupić nogami o wyboisty bruk.

Meta! Dzień marszu skończony i jakoś od razu ginie cała prawie zadzierżystość młodzieńcza, a celem się staje odpoczynek. Odstawić karabiny, rozebrać się do naga, wyciągnąć strudzone nogi na przyjemnie chrzęszczącej słomie, a potem jeść, i pić, pić, pić ! Dopiero po kilku godzinach znów pełno w miasteczku marszowców, łazęgują, śpiewają, oczami strzelają, ale jeszcze przed zmrokiem giną na kwaterach, by mocno zasnąć, boć jutro, choć droga krótsza, ale podobno gorsza. Jeszcze tylko gdzieniegdzie drużynowi pouczają drużyny pieszczotliwymi słowami wami w rodzaju „a pamiętaj słoniu! ”, lecz i to wkrótce milknie i noc otula wszystkie młode głowy. Daleko przed świtem znowu ruch w miasteczku, znów pełno ludzi w rynku i znów, choć to wczesny ranek, nikt nie śpi. Orkiestra gra skocznego marsza, nogi same niosą naprzód, tam, gdzie szosa najpierw trochę opada w dół, a potem znów się unosi. I ten niewielki, widoczny kawałek trasy jest symbolem marszu dnia całego: w dół, w górę, w górę i w dół. Naga, cała wstęga szosy połyskuje rosą, a le już niedługo powstaną na niej wiry kurzu, wzbitego nogami naszych „trampów” uparcie zmierzających stale naprzód, byle prędzej, choć droga jest przykra i ciężka.

Nigdzie krzty cienia; ani drzewka, ani krzaczka, choćby się jakaś chmurka nawinęła i trochę skropiła rozgrzane czoła i zaschłe wargi. A droga, jak strzelił prosta, widoczna daleko, przerażająca wyolbrzymionymi przez odległość wzniesieniami. Oto wreszcie, tam w dole, kilkanaście domów „chłopy, z fasonem!”. Pobladłe, czy też tylko kurzem okryte twarze nabierają animuszu, nogi znów podrywa orkiestra. Jak koń, biczem podcięty, mija innego, tak i tu taj drużyny się przetasowują, bo czują na sobie spojrzenia ludzkie, podziwiające i współczujące, więc słabsi, ci co już kolegom karabiny pooddawali i szli, wsparci na ramionach kolegów, odżywają i sił nabierają. Znowu dźwięczą harmonijki, znów bezładny, zmieszany krok nabiera rytmu i przez miasteczko przechodzi życie młode.

 Cóż, kiedy wprost z rynku, gdzie co roku tak samo fałszuje ta sama orkiestra, trzeba windować się kilka kilometrów w górę, na zakręt, a tam… nie, tego opisać nie można, to trzeba widzieć, trzeba własnymi oczami, po przejściu kilkudziesięciu kilometrów, zobaczyć tę czarną rozpacz, w postaci białej szosy, opadającej stromo w dół, aby za chwilę znów wychynąć w górę, a za tym wzgórkiem drugi, wyższy, i trzeci, jeszcze wyższy i czwarty,  prosto w niebo już chyba prowadzący. Nie jedna w tym miejscu drużyna mniej doświadczona siadła w rowie, pełna rozpaczy, że po całym trudzie dotychczasowym, to jeszcze ma przed sobą, niejedna tu nadzieja prysła, niejedna łza wściekłości wsiąkła w pył przydrożny. Ale większość rwie dalej –  w dół, więc biegiem, w górę, więc przygiąć się do ziemi, skurczyć, a nogi mocniej z portek wyciągać. Słabych pod ręce, zabrać im karabiny, a jak rady nie dadzą, to na ręce! Musimy dojść, musimy, te górki nie straszne, albośmy to gorsi od innych, czy co? Landrynki do twarzy, popić z manierek, języki na brodę, ale iść, iść, psiakrew! Tam przed nami blisko drużyna, biegiem, biegiem, chłopaki ! Raz, raz, raz no fajno; można zwolnić, ale razem kupą, nie ustawać! Wacek, idziesz w krzaki, to idź, ale dobiegnij, dołącz, bo czekać nie będziemy. Już blisko, już widać, no! no!!!

Ostatni kawałek łysej szosy i już Jędrzejów, witający bramą, orkiestrą i chłodem drzew nad małą rzeczułką. Schodzą się drużyny ze szlaku, już mniej może dziarskie, niż wczoraj, ale przecież z oczami roześmianymi, że to już. Hoże Jędrzejowianki wręczają im na długo jeszcze przed metą naręcza kwiatów, w nagrody za siłę i hart ducha, za wytrwałość mięśni, za wierność Szlakowi, Wiedzą one dobrze, co kosztuje przebycie dzisiejszego odcinka, więc litują się co roku i podziwiają tych, co przebyli to małe piekło. Troskliwe ręce podają napoje, młodzi strzelcy miejscowi, za młodzi jeszcze by sami mogli iść na Szlak, prowadzą na kwatery, dobijając się o zaszczyt przydzielenia do najlepszych, do najwytrwalszych. Oklaski witają nadchodzących, grzmot braw i łzy rozczulenia nagradzają drużynę, co osłabłego kolegę przyniosła na noszach z karabinów, a mimo to biegiem wpadła na metę.

Nazajutrz już i droga krótszą i o wiele i bardziej urozmaiconą, Z cienia drzew lasów pod jędrzejowskich na serpentynę zieloną, potem znowu w las, a stamtąd już i zamek Chęciński widać. Dzisiaj wszyscy biegną, każdy może zdobyć laur zwycięski dla siebie i przyczynić się do zwycięstwa drużyny. Oto biegnie mały, niepozorny strzelec Urbański, przy nim, a raczej za nim grupa innych, lecz on nie ustępuje; pierwszy wbiega do Chęcin, pierwszy do Słowika, tonącego w zieleni, pierwszy wpada na most im. Herwina-Piątka, pierwszy do Kielc. A tam, w środku węża olbrzymiego, wędruje zwarcie, choć szybko, jakaś drużyna wojskowa, niosąca swego dowódcę ze skręconą nogą. Dzielni chłopcy, nie opuścili swego oficera. Na metę zwarcie przychodzi granatowa drużyna policjantów, ale w dwunastu tylko – wysłał ich naprzód drużynowy – aspirant, sam wędrujący o lasce z nogą zwichniętą. „Walcie naprzód jak najszybciej, a ja się postaram nie popsuć czasu. Ze mną będzie wam gorzej ”. I o lasce, na jednej nodze, kusztyka z trudnością brodaty aspirant, dochodząc do Kielc późno, lecz daleko nie ostatni, niepomny na ból, zmęczenie, poświęcający się dla drużyny. Oto przykłady dosadne do przysłowia „ jeden za wszystkich, wszyscy dla jednego ! ”

Niewolnicy i bohaterowie Szlaku, ciągnął on Was w te lata, gdy trzeba było dobyć wysiłku najwyższego trzyma i teraz, gdy łatwiej jest po nim wędrować. Ale największym (dosłownie) jego i najwierniejszym poddanym był i jest chyba nadal potężny Muszkiet. Kto go nie pamięta na Marszu, jak grzmiał dobrotliwie na wszystko i wszystkich, jak królował w swoim samochodzie i jak sam sobie ręce urabiał po łokcie, aby na czas i dokładnie obliczyć wyniki. My, biedni sędziowie, zamykani bywaliśmy n a klucz, zdejmowaliśmy za jego przykładem wszystko, cośmy zdjąć bez obrazy Boga i moralności mogli i dalejże do roboty. W kącie stało zawsze kilkanaście flaszek piwa i kopa bułek, abyśmy nadwątlone siły pokrzepić mogli, w powietrzu i głowach wirowały bezustannie minuty, sekundy, punkty karne aż wreszcie wszystko było gotowe i ob. Muszkiet był zadowolony. Dostawał wtedy każdy z nas po przyjacielskim klapsie po plecach, od którego przysiadał każdy z zapartym oddechem i krzywiąc gębę ze środy na piątek, udawał najwyższe rozradowanie, choć rad był prawdziwie, że bez zawodu odwalił robotę.

 A drugi z rzędu władca i niewolnik Marszu ob. Kurleto… Ale tego znacie wszyscy, widzieliście go i w tym roku, cóż więc o nim pisać można? Tyle chyba, że on sam napisze o tegorocznym marszu i już martwić się będzie, jakie by to chytre kombinacje i wyliczenia na przyszły rok ku utrapieniu polskich „trampów” wprowadzić.

M. F.