ROK 1926: III Marsz Szlakiem Kadrówki

Idea marszu zatacza coraz szersze kręgi. Cztery drużyny wojskowe i jedna sportowa udziałem swym stwierdziły swą solidarność z ideą marszu.  Łącznie do zawodów dopuszczono 70 drużyn w liczbie 910 zawodników i jedną niepełną drużynę żeńską. Jak to w takiej zbiorowości bywa zdarzali się i „judasze”.

Strzelec: Organ Towarzystwa Związek Strzelecki, 1926, R.6, nr 31-33
Warszawa, 21 sierpnia 1926 r.

TRZECI MARSZ SZLAKIEM KADRÓWKI

O ile marsze lat ubiegłych musiały wyrąbywać sobie jeszcze „prawo obywatelstwa ” w opinii publicznej – o tyle tegoroczny trzeci Marsz Szlakiem Kadrówki był tryumfalnym pochodem zwycięskiej idei, która i na szlaku Pierwszej Kadrowej zapoczątkowała nową kartę naszej historii.

Młode pokolenie strzelców, współzawodniczących ze sobą na tym historycznym szlaku otaczała w tym roku wielka sympatia społeczeństwa, jeszcze rok temu tak mało czułego i tak mało rozumiejącego wielkie i bezinteresowne porywy naszej młodzieży strzeleckiej.

I gdy jeszcze w roku zeszłym „solidni” i „narodowo myślący” obywatele st. miasta Krakowa domagali się od polskiej policji państwowej rozpędzenia pochodu legionistów, którzy w pamiętną rocznicę czynu sierpniowego „zakłócali spokój publiczny” śpiewem Pierwszej Brygady – w roku bieżącym wiele tysięcy obywateli tegoż miasta nie spało noc całą, choć im nikt „spokoju” nie zakłócał. Lokowała się ta wielka, rzesza po wszystkich kawiarniach krakowskich, by o 3-ej nad ranem wyruszyć na Błonie do Oleandrów i obrzucić kwiatami odmaszerowujące drużyny zawodników. Od wypadków majowych do trzeciego Marszu Szlakiem Kadrówki dzielił nas stosunkowo krótki okres czasu, to jednak w dniu tej wielkiej rocznicy czynu sierpniowego w całym kraju odczuć się dało wybitnie, że odrodzenie moralne zapuściło głębokie korzenie do duszy narodu.

Entuzjazm społeczeństwa tym razem objął całe terytorium państwa. Naród cały bez mała w dniach marszu, przed nim i po nim zespolił się duszą z zawodnikami, żył wieściami „ze szlaku”, rozchwytywał pisma z wiadomościami o wynikach marszu, o zjeździe legionistów w Kielcach, o delegacjach z państw bałtyckich. Bramy tryumfalne, deszcz kwiatów i powódź mów towarzyszyły naszym zawodnikom na całej przestrzeni. Był to entuzjazm nierobiony, szczery, żywiołowy i z głębi duszy płynący. I gdyby ten entuzjazm został skierowany na nieco praktyczniejsze tory, gdyby kosztem pewnej ilości kwiatów, a może i przemówień, dostarczono zawodnikom więcej słomy do spania, więcej cytryn, czekolady, gdyby ze wszystkich stron Polski jako wyraz powszechnego entuzjazmu popłynęły nagrody dla zwycięskich drużyn i zawodników, moglibyśmy już dziś powiedzieć, że idea odrodzenia moralnego trafiła nie tylko do serc, ale i do mózgów, że ją nie tylko odczuto, ale i zrozumiano, że naród sam nauczył się praktycznie ustosunkowywać do każdej uroczystości i do każdego zagadnienia państwowego.

Strzelec: Organ Towarzystwa
Związek Strzelecki
1926, R.6, nr 31-33
strona
tytułowa
(ze zbiorów: Centralnej Biblioteki Wojskowej)

Na razie jednak możemy być dumni i z tego co było. Od roku zeszłego zrobiliśmy wielki skok naprzód, a rzeczą inicjatywy obywatelskiej, przejawiającej się za pomocą bądź prasy, bądź bezpośredniego oddziaływania na ogół społeczeństwa, będzie przeorać istniejący stan rzeczy, pogłębić uświadomienie społeczeństwa, przez skierowanie jego energii i zapału na praktyczne drogi realnej i umiejętnie przeprowadzonej pracy i współdziałania ze wszystkimi poczynaniami społecznymi oraz państwowymi.

Początek został zrobiony. Inicjatywę dała młodzież nasza. Na szlaku kadrówki po raz pierwszy spotkamy się i współzawodniczyły ze .sobą drużyny ze wszystkich stron Polski: z południa i północy, wschodu i zachodu i centrum państwa. Widzieliśmy tam Wileńszczyznę, Polesie, Wołyń i Podole, Małopolskę i Wielkopolskę, Pomorze i Śląsk, Kongresówkę i Podhale. Tysiąc ludzi bez mała, reprezentujących tysiące ośrodków pracy strzeleckiej spotkało się na szlaku Kadrówki, by już nie słowem, lecz twardym trudem i czynem stwierdzić swój obowiązek względem Ojczyzny. Nie wsżyscy przybyli tam jednako przygotowani organizacyjnie, nie wszyscy włożyli się uprzednio do ponoszenia trudu, jakim jest marsz na przestrzeni 122 kilometrów, ale wszyscy „mierzyli swe siły na zamiary” i wszystkich pchała tam jedna myśl i jedno pragnienie zwycięstwa. Zatryumfowała oczywiście praca. Długa, ciężka, mozolna praca przygotowana. Ale o tern młode i nieprzygotowane drużyny mogły się tylko przekonać na szlaku. Będzie to dla nich bodźcem na przyszłość, stanie się to dla nich jeszcze jedną lekcją, że nic nie osiąga się jednorazowym, choćby największym wysiłkiem, że na wszystkie większe czyny składa się cały łańcuch czynów mniejszych, ale również trudnych i uciążliwych, wytrwale spełnianych i kierowanych ku jednemu wielkiemu celowi.

Ku temu wielkiemu celowi zmierza i Marsz Szlakiem Kadrówki. Tym celem jest Polska.

To też marszowi naszych zawodników towarzyszyły na szlaku różne życzenia, zarówno tych co Polskę kochają, jak i tych co z Polską walczą. Poza samymi zawodnikami oraz całym Związkiem Strzeleckim największe zainteresowanie marszem było w armii. Ze strony tej armii mieliśmy tysiączne dowody życzliwości. „Polska Zbrojna” organ naszej armii tymi słowy m. in. zwraca się do walczących na szlaku zawodników:

Zwycięska drużyna 12
z 27 p.p. z Częstochowy
(autor: nn)

Tych 900 strzelców, co w dniu dzisiejszym wyruszają z Oleandrów, swoim trudem sportowym mimo woli narzuci społeczeństwu myśl o tamtych, co kiedyś przed laty szli szlakiem Kraków – Kielce na trudy i znoje, a o których wówczas społeczeństwo to tak mało chciało wiedzieć. Przypomni się temu społeczeństwu w jakich warunkach i z jakim zaparciem się siebie walczyli nasi pierwsi żołnierze, aby stworzyć zręby niepodległości naszego państwa. Przypomni się wreszcie wszystkim, że jednak Polska sama „nie wybuchła”, że byli tacy, którzy choć bardzo nieliczni, mieli odwagę powiedzieć światu – chcemy być wolni!

Czegoż życzyć dzisiejszym zawodnikom. Chyba tego, aby zapatrzeni w czyn wielkich swoich poprzedników, starali się im bodaj w trudach marszu dorównać, aby przebywając drogę Kraków – Kielce, chcieli zajrzeć do swych serc i zbadać, czy mieszczą w nich się te same uczucia, które ożywiały kiedyś serca „zawodników” pierwszej kadrowej. Należy im życzyć, aby trud ich dzisiejszy uzdrowił moralnie i fizycznie społeczeństwo i aby trud ten wyprowadził dzisiejsze pokolenie z przepaści walk politycznych i skupił u jednego celu – pracy dla wielkości i siły naszej Ojczyzny. Niech tradycji całkowicie stanie się zadość

“Polska Zbrojna”

„Gazeta chłopska”, organ stronnictwa chłopskiego, w artykule „Sursum corda” pisze m. innymi:

W górę serca! nie pytać co dalej, lecz jak przy zdobywaniu Niepodległości obóz demokracji polskiej szedł wraz z Nim, tak i teraz przy moralnym odrodzeniu Polski nie powinno zabraknąć ani jednego ze starych bojowników. Praca ciężka i żmudna, ale zwycięstwo pewne i Polska demokratyczna już bliska!

“Gazeta chłopska”

Warszawski „Kurier Poranny” zamieszcza następujące spostrzeżenia ze szlaku:

Wymarsz drużyn z Krakowa
(autor: nn)

Poza emulacją, poza chęcią zaznaczenia swej tężyzny fizycznej, która w każdym zawodniku drzemie, na start marszu “Szlakiem Kadrówki” ściągnęło zawodników umiłowanie tej idei, dla której ongiś wyruszali strzelcy w szeregach Kadrówki, idei, której symbolem jest Pierwszy Marszałek Polski. O jego nagrodę walczyli, Jego nagrodę, – przedmiot zazdrości Wszystkich – zdobyli szczęśliwi zwycięzcy.

Warszawski “Kurier Poranny”

Naoczni świadkowie marszu „Szlakiem Kadrówki'” podnosili doskonałą organizację i znakomity duch, jaki ożywiał strudzonych piechurów. Zwycięska drużyna, która zresztą miała powód do radości, wyróżniała się doskonałą formą i humorem płynącym z pewności zwycięstwa.

Zwyciężeni obiecują sobie rewanż. Z nadzieją rewanżu rozjechali się do domów, z nadzieją rewanżu ćwiczyć się będą przez cały rok, aby w przyszłym roku…

Zobaczymy czyje nadzieje spełnią się…

Do widzenia! – na szlaku Kadrówki!“

Red. Stpiczyński we wstępnym artykule „Głosu Prawdy” pisze, czym jest dla Polski droga 6-go sierpnia, nazywając ją „drogą odrodzenia”:

U jej końca stoi ideał wolnego obywatela wyzwolonego ‘z. trującej myśl i wolę i duszę tradycji niewoli, przepojonego dumą narodową i poczuciem siły własnej ojczyzny, znaj dującego zaspokojenie swej ambicji w szlachetności myślenia politycznego i maszerującego krok w krok z cywilizowanymi narodami Zachodu po szerokim gościńcu postępu.

Droga 6-go sierpnia prowadzi wprost i bezpośrednio z pól bitewnych, na których wyrąbywaliśmy szablą i bagnetem .z odmętu wojny nasze Wyzwolenie i wiedzie do wewnętrzne go Odrodzenia…

“Głos Prawdy”, RED. Stpiczyński

Ob. Baran z Wieliczki
zwycięzca w biegu indywidualnym
(autor: nn)

Do marszu Szlakiem Kadrówki w tym roku stanęli nie sami tylko strzelcy. Cztery drużyny wojskowe i jedna sportowa udziałem swym stwierdziły swą solidarność z ideą marszu. Tych zaś, którzy szlak Kadrówki uznali jako drogę wiodącą do „wewnętrznego odrodzenia” jest więcej. A są między nimi i najzatwardzialsi grzesznicy. Ci, którzy życie swoje niemal poświęcili walce z Marszałkiem, nie licząc się nawet z momentami, kiedy w walce tej, godząc w osobę Marszałka, godzili równocześnie w najistotniejsze Polski interesy, godzili w jej bezpieczeństwo w czasie wojny. Wielu z nich dzisiaj, szczerze czy nie szczerze, weszło na drogę Pierwszej Kadrowej. Im też polska prasa antypaństwowa poświęca specjalny artykulik. Pod tytułem „Szlakiem Kadrówki” pisze „Gazeta Warszawska Poranna”:

Jak to już pisma doniosły, uroczystości krakowsko-kieleckie odbyły się w tym roku wyjątkowo wspaniale. Do marszu pamiątkowego zgłosiło się kilkadziesiąt drużyn, w zjeździe legionistów wzięło udział kilkanaście tysięcy delegatów. Uświetnili uroczystość komendant osobiście w kinie kieleckim „Fenomen”, premier Bartel per radio, biskup Bandurski z Wilna przysłał błogosławieństwo, Kaden-Bandrowski orędzie rymowane. Tu i owdzie wystawiono bramy tryumfalne. Wśród nagród dla zwycięskich zawodników były „żetony”, ofiarowane przez trzy redakcje krakowskie, srebrny puchar od firmy Dobijów-Dąbrowskich, portret Marszałka z własnoręcznym podpisem, krowa, ciele, baran, „rower marki Puch” itp.

Prasa atoli przemilczała, wyliczając drużyny strzeleckie, sportowe, wojskowe, peowiackie, policyjne, jeszcze kilka innych, które w tym roku po raz pierwszy odbyły forsowny (122 kilometry) przemarsz z Oleandrów do Kielc. Otóż okazuje się, że po raz pierwszy w tym roku puściły się z Krakowa o czwartej rano w pełnym rynsztunku, z karabinkiem i granatami ręcznymi za pasem jeszcze następujące trzynastki zawodników:

1) „Czasowniki” tj. grupa młodych szoferów, kamerdynerów „groomów”, zubożałych hrabiów, stańczyków i zadorów z pp. M. Rettingerem, Zbyszewskim i kilkoma Romerami na czele. Drużyna ta doszła do Kielc punktualnie w 24 godzin 6 minut, dwoma Austro-Daimlerami i z trzema pękniętymi oponami.
2) Drużyna Kataryniarzy z Wilna w pełnych mundurach galowych kamerjunkrów carskich pod przewodem druha Meysztowicza i kilku dzielnych obszarników kresowych. Wyjechali autobusem na 24 osób z kucharzem i paniami z „Czerwonego Krzyża“ w razie wypadku.
3) Drużyna monarchistów wileńskich z p. Mackiewiczem i Sapiehą na czele, dźwigają ca oprócz karabinków także insygnia królewskie.

Wreszcie czwarta, najmłodsza drużyna „Warszawianki” a prowadzona przez sierżanta Lipeckiego i docenta Morowego w mundurach szkockich highlanderów, atoli w czapkach frygijskich. Ta drużyna całą trasę marszałkowską od Krakowa do Kielc przebyła truchtem, stępa, biegiem a potem w „kwoc-galopie” (od Miechowa) odwaliwszy 122 kilogramy drogi dosłownie w 12 godzin i zdobywając w ten sposób rekord szybkości, w pośpiesznym marszu do Kanossy.

To też główne nagrody w tegorocznym dwunastym „Szlaku Kadrówki” rozdano między zadyszanych zawodników drużyny „Warszawianki”, jeden z profesorów dostał barana, inny cielę a trzeci portret J. Piłsudskiego z własnoręcznym podpisem itp.

“Gazeta Warszawska Poranna”

Płk. Koc, reprezentant Marszałka
i radca Czudowski, repr. M.S.Z. na szlaku Kadrówki.

(autor: nn)

Droga Pierwszej Kadrowej, jaką obrał sobie Związek Strzelecki, oraz zrozumienie jej przez najszersze koła społeczeństwa nie daje spać stronnictwom antypaństwowym. Korzystając z pobłażliwości Marszałka Piłsudskiego, który w poczuciu swej siły, jaką czerpie z bezgranicznego zaufania do niego społeczeństwa polskiego zostawił ich w spokoju – udają, że mają jeszcze w Polsce coś do powiedzenia i że szlak legionu Gorczyńskiego nie zatarł się w pamięci narodu. – Bezpośrednio przed Marszem Szlakiem Kadrówki wnieśli oni interpelację, która, według „Gazety Warszawskiej Porannej” brzmi:

„Klub Zw. Lud.-Nar. wniósł do prezesa ministrów interpelację w sprawie uzbrojenia i umundurowania nowo utworzonych i istniejących oddziałów Strzelca, treści następującej:

Wobec ujawnionych faktów tworzenia w całym kraju licznych oddziałów Strzelca i jednoczesnym dostarczaniu przez władze wojskowe kompletnego umundurowania i uzbrojenia tworzonych oddziałów, zapytujemy pana premiera, skąd czerpią władze wojskowe na powyższy cel fundusze, ponieważ wiemy, że inne organizacje przysposobienia wojskowego z takiej pomocy władz wojskowych nie korzystają.

Opinia publiczna zaniepokojona w najwyższym stopniu uprzywilejowaniem partyjnej organizacji wojskowej, zdając sobie sprawę z ciężkiego stanu skarbu, domaga się od nas wyjaśnień, w jakim celu się to czyni, i skąd płyną na to fundusze.

Wobec powyższego niżej podpisani zapytują pana premiera:

1) czy znane mu są fakty przytoczone;
2) z jakich funduszów i z jakich źródeł władze wojskowe dostarczają wyekwipowania oddziałom, gdy w budżecie ministerstwa spraw wojskowych niema pozycji na cel powyższy;
3) co zamierza uczynić aby zapobiec na przyszłość trwonieniu funduszów państwowych na cele organizacji o charakterze wybitnie partyjnym.

Klub Związku Ludowo-Narodowego

Drużyna 31
obwodu Łódź – miasto
(autor: nn)

Biedni i naiwni. Nie wiedzą o tern, że sumy, które zdefraudował jeden, tylko ich minister Kucharski, na szkodę skarbu państwa, są takie, za które Związek Strzelecki mógłby przez wiele lat prowadzić poważną pracę nad przygotowaniem narodu do obrony kraju. Na jaką zaś „opinię publiczną” się powołują, jest to zagadka, której żaden z szaradzistów polskich rozwiązać nie potrafi.

Zostawmy ich więc w spokoju i nie zakłócajmy ciszy tym co odeszli… od kas państwowych i nigdy już do nich nie wrócą, a sami powróćmy na Szlak Kadrówki.

Dnia 5 sierpnia w Krakowie rozpoczęły się uroczystości związane z marszem – nabożeństwem w kościele św. Piotra i Pawła o godz. 9 rano. W prezbiterium ustawiła się kompania honorowa Związku Strzeleckiego ze sztandarem. W stallach zajęli miejsca członkowie delegacji państw bałtyckich oraz przedstawiciele władz wojskowych, cywilnych i miejskich, oraz władze Związku Strzeleckiego. Nawy świątyni wypełniła po brzegi publiczność. Władze wojskowe reprezentował gen. Tinz, szef Sztabu DOK. pułk. Ścieżyński oraz liczna rzesza oficerów. Na czele władz cywilnych przybył wojewoda Darowski – władz miejskich – prezydent miasta Rolle – dowódca DOK. Kraków – gen. Wróblewski, z powodu odbywającej w Ciechocinku kuracji, na uroczystości przybyć nie mógł, natomiast nadesłał depeszę treści następującej:

Wszystkim zawodnikom najserdeczniejsze pozdrowienie. Doroczny ich wysiłek po szlaku Kadrówki, będzie przez długie jeszcze lata jedynym może zbiorowym wysiłkiem dla Polski, ponoszonym bezpośrednio. Czyn zapoczątkowany w dziejowej chwili przekazujecie tradycji wraz z wielkim imieniem jego Twórcy i Inicjatora. Łączę się z Wami w hołdzie Komendantowi ówczesnej garstki bohaterów Polski, Józefowi Piłsudskiemu cześć!

gen. dyw. Stanisław Wróblewski.

Po nabożeństwie strzelecka kompania honorowa poprzedzona orkiestrą 5 p. saperów defilowała przed gośćmi bałtyckimi i reprezentantami władz, zgromadzonych u stóp kościoła.

Przybywające na marsz drużyny lokowano w koszarach 20 pp. Przewidziana i zgłoszona cyfra 600 zawodników dawno została przekroczona ku rozpaczy szefa prowiantury ob. Murzynowskiego. Co godzina meldowano przybycie nowych drużyn ze wszystkich stron Polski, których liczba, łącznie z rezerwowymi zawodnikami, zebranymi na wypadek zdekompletowania przez komisję lekarską przekroczyła tysiąc strzelców. Na wielkim dziedzińcu koszarowym skąpanym w słońcu, które w dniu tym, jak i w ciągu całych zawodów, po deszczowych i słotnych dniach wyszło z za chmur, by przyjrzeć się naszym zawodnikom – bielały nagie ciała kadrowców, którzy zlewali się zimną wodą i wystawiali często białe, ale częściej brązowe od słońca ciała, na działanie promieni słonecznych. Gwarno było i rojno, choć drużyny grupami trzymały się ze sobą, konspirując z komendantami swych obwodów i okręgów „tajemnice” marszu, które im miały ułatwić zwycięstwo. Wystarczyło pokazać się na dziedzińcu, aby każda drużyna zgłosiła swoje żale i wymagania do Kwatery Głównej. Wszystkie te żale jednakże, niezależnie od treści miały jeden cel ukryty – powiększenie swych szans do zwycięstwa. Nastrój wśród strzelców, jakże ściśle przypominał nastrój naszych „legunów dłubinosków” w okopach Pierwszej Brygady.

Ostatecznie, po oględzinach lekarskich i rozlosowaniu numerów, stanęło do zawodów 70 drużyn w liczbie 910 zawodników i jedna niepełna drużyna żeńska, złożona z 8 zawodniczek, stająca do zawodów bez karabinów poza konkursem. Jutro o 4 rano odmarsz.

DRUŻYNY

Sześćdziesiąt sześć drużyn strzeleckich – męskich, jedna niepełna drużyna strzelczyń, jedna 27 p. p. z Częstochowy, jedna 1 p. saperów kol. z Krakowa, jedna RKS Legia i jedna Batalionu sanitarnego z Warszawy.

Razem 71 drużyn, które otrzymały następujące kolejności, i które prowadzili drużynowi:

  1. Bochnia, drużynowy Piotrowicz Michał,
  2. Łuków, Borzyń Czesław,
  3. Toruń, Idel Ludwik,
  4. Wieluń, Żabicki Bolesław,
  5. Końskie, Grzegorczyk Jan,
  6. Grodno, Szumski Stefan,
  7. Łuck, Kamiński Piotr,
  8. Warszawa Śródm., Kędzierski Stanisław,
  9. Czeremcha, Wasiluk Mikołaj,
  10. Bydgoszcz, Gachowski Mieczysław,
  11. Radom, Jagiełło Michał,
  12. 27 pp Częstochowa, kpt. Janusz Wójcik,
  13. Kowel, Kuncewicz R.,
  14. Przemyśl, Błażewicz St,
  15. RKS Legia, Kaczor Edw.,
  16. Żywiec, Dzierżawa Franciszek,
  17. Jarosław, Sitek Stan.,
  18. Kaczy-Dół, Pytarz Stef.,
  19. W-wa Powązki IIl, Samborski Józef,
  20. Dęblin, Kacperek Kubin,
  21. Częstochowa, Burhard Hipolit,
  22. 1 p. sap. kol. Kraków, Liszka Józef,
  23. Błonie, Włodarczyk Wład,
  24. Katowice, Stachowicz Erw.,
  25. W-wa Wola, Godlewski Aleks.,
  26. 5 psap Kraków, Ormanowiec Stanisław,
  27. W-wa Powązki III, Szymański Edw.,
  28. Wilno, Kieraszewicz Józef,
  29. Lublin, Żytek Józef,
  30. Lwów, Lesiuk Bronisław,
  31. Łódź m. I, Malinowski Marian,
  32. Zamość, Leszko Henryk,
  33. Trzebinia, Matusik Franciszek,
  34. Łódź m. II, Sęk Antoni,
  35. Chełmno, Motylewski Stan.,
  36. W-wa Praga, Ślepowroński Leon,
  37. Oświęcim, Pietruszka Leon,
  38. Dobromil, Hanus Józef,
  39. Grudziądz, Hensler Bolesław,
  40. Inowrocław, Filipek Antoni,
  41. W-wa Powązki -II, Krupka Stan.,
  42. Wołomin, Błażejski Wacław,
  43. Wieliczka, Kowalczyk Zygmunt,
  44. W-wa powiat I, Czechomski,
  45. Jędrzejów, Kosek Stanisław,
  46. W-wa śródm., Dziubak Antoni,
  47. Jeziorna, Stępniak Józef,
  48. Warszawa Powązki II, Wikiel Aleksander,
  49. Kielce, Dobosz Władysław,
  50. Łuków, Kalinowski,
  51. Stryj, Totelmayer,
  52. 1 Baon Sanit. Warszawa, Wanat Stan.,
  53. Sanok, Bętkowski Wład.,
  54. Pabianice, Magrowicz Józef,
  55. Żywiec II, Wielebnowski Stan.,
  56. Złoczów, Dawiskiba Józef,
  57. Wierzbnik, Płachciński Miecz.,
  58. Krasnystaw, Mróz Edward,
  59. Orlęta II, Konig Henryk,
  60. Radomsko, Srnór Wincenty,
  61. Kraków IV, Niepołomski Wiktor,
  62. Katowice II, Franki Franciszek,
  63. Piotrków, Pajęczkowski Teodor,
  64. Kraków Orlęta I, Różycki Włodz.,
  65. Wola Krysztoparska, Lasota Józef,
  66. Szczekociny, Orliński Roman,
  67. Kraków III, Mirek Stan.,
  68. Żarnowice, Serwa Mikołaj,
  69. Lipno, Ziółkowski Stan.,
  70. Kraków VI, Badzioch Marceli.
WYMARSZ Z OLEANDRÓW.

Już o trzeciej nad ranem zaroiły się ulice Krakowa. Ze wszystkich kawiarń wyległa tłumnie publiczność, która dnia tego nie poszła spać do domów, wypełniając sobie czas zabawą i śpiewem pieśni legionowych. Jakiś beztroski nastrój owładnął wszystkimi. Rozchmurzyły się twarze, troska ustąpiła z czoła. Wszak „Dziadek” u władzy, czyż trzeba się teraz troszczyć o Polskę, gdy On myśli za wszystkich. Na każde jego skinienie wszyscy rzucą swoje warsztaty pracy, odejdą od swych ognisk domowych, wezmą karabin i na front. Znają swoje obowiązki wobec Polski, ale z praw naprawdę teraz dopiero korzystać mogą. Nie gnębi już ich niepokój, że granice państwa zagrożone, że jutro może państwo rozkradną po kawałku, że sprzedadzą je obcym. Znają swe obowiązki, każdy z nich spełnia je w swoich granicach – o resztę martwi się „Dziadek”. Płynie pieśń legionowa, sypią się toasty, a z nimi i frywolne piosenki z okopów. Radość, wesele i zapał. Nie było między nimi tych, co kraczą w swych piśmidłach antypaństwowych, iż Piłsudczycy weselić się nie potrafią.

Niech lżą dalej o ponurych twarzach piłsudczyków, bo nigdy w ich towarzystwie nie przebywali i przebywać nie będą.

Kilkutysięczny tłum zalał ulicę Wolską i popłynął ku Oleandrom. Przymaszerowały drużyny, wyciągając się długim szeregiem.

Jezdnia zapełniona samochodami, powozami dorożkami. Mundury generałów, oficerów i legionistów, strzelców, ksiądz, władze cywilne, panie z kwiatami, rodziny zawodników, dzieci… Każdy się ciśnie, każdy chce widzieć odmarsz – młodzież zazdrosnym okiem spogląda na karabiny, na numery na piersiach.

Komendant Główny Związku Strzeleckiego ob. K. Kierzkowski odczytuje Rozkaz. Ten sam, co 12 lat temu, na tym samym miejscu i o tej samej godzinie odczytano Pierwszej Kadrowej. „Spotkał Was ten zaszczyt…, z który dziś, iluż z pośród tych zaszczyconych nie znajduje się już między żyjącymi. A jednak… gdyby nie na zawody, lecz na taki sam marsz jak dwanaście lat temu kazano wyruszyć drużynom, jakże ochotnie dla tego za szczytu każdy z nich oddałby życie…

Ks. kapelan Mac-Marski udziela błogosławieństwa na drogę.

Godzina 4-ta rano. Na dany sygnał drgnęła I drużyna i ruszyła raźnie naprzód. Marsz Strzelców rozległ się na szlaku, posypały się kwiaty, zagrzmiały oklaski, a z wieży Mariackiej goniły odchodzącą drużynę dźwięki hejnału.

I tak co minuta drużyna za drużyną, wyciągały się długim żurawiem. Jeszcze ostatnie drużyny nie ruszyły z miejsca, a już na drodze do Słomnik rozgorzała walka. Drużyny rozpoczęły swój wyścig – walcząc o zwycięstwo.

Wszak tam na mecie w Kielcach witać was będzie sam Najpierwszy Komendant, Marszałek Józef Piłsudski…!

NA SZLAKU

Kto miał przygotowanie do tegorocznego Marszu, ten wiedział, że walka rozegra się o pierwsze miejsce między drużynami: Orląt krakowskich, mających w swym składzie Kmicica i Gawlika, drużyną łódzką, która w roku zeszłym wprawdzie nie wybiła się na pierwsze miejsce z powodu jednego chorego, ale ofiarnym marszem zeszłorocznym, oraz całorocznym przygotowaniem, wyłoniła się, jako jedna z najgroźniejszych zapaśniczek, następnie drużynami warszawskimi, zwłaszcza Marymont – Powązki, Wola i Praga, które w szeregu zawodów i całorocznych treningach wysuwały się na naczelne miejsce, drużyną katowicką i drużyną żywiecką, celującymi doborem ludzi i treningiem. Nie znane były drużyny wojskowe. Ale mistrzostwo armii, jakie dzierżyła 12-a drużyna 27 pp z Częstochowy oraz drużyna RKS Legii budziły pewien niepokój. Obok tych drużyn było jeszcze szereg innych, które mogły poczynić niespodzianki na szlaku. Do tych należały: Przemyśl, który w pierwszym marszu zdobył pierwsze miejsce – zdyskwalifikowany w roku zeszłym wytrwale szykował się do rewanżu, Radom, Bochnia i Wieliczka.

Przy tak wielkiej ilości drużyn, z których każda gotowała się do zwycięstwa, marsz zapowiadał się bardzo ciekawie i interesująco. Nikt nie miał wątpliwości, że znakomity rekord roku poprzedniego w tak zaciekle zapowiadającej się walce zostanie pobity.

A teraz na chwilę oddamy pióro do ręki korespondentowi „Robotnika”, który ze szlaku pod wpływem bezpośredniej obserwacji walki zawodników, przesłał swe wrażenia do Warszawy:

Wydawanie posiłków na trasie
(autor: nn)

“Około godz. 6 rano podjeżdżamy do b. granicy dwóch wrogich państw zaborczych, do kordonu dzielącego przed wojną Polaków. Następuje cisza, milczą skupieni dwaj dziennikarze jugosłowiańscy, pojmując nasze uczucia. Ogarnia nas modlitewne prawie wzruszenie. Tędy przed dwunastu laty przekroczyła granicę garstka straceńców, „szalonych łbów” drąc czynem swoim rozbiorowe traktaty, zwalając słup graniczny, dzielący części jednej ziemi. “Społeczeństwo” nie zrozumiało ich, okrzyknęło ich Kainami, zdrajcami. Dziś szlakiem ich drogi kroczą tysiące młodych ich spadkobierców, kroczą przedstawiciele państw zaprzyjaźnionych, przedstawiciele Rządu i wojska niepodległej Polski, odbywają w skupieniu pielgrzymkę narodową do świętych miejsc narodu.

Jedziemy dalej przez malowniczy kraj łagodnych pagórków i dolin, wśród pól, pełnych snopów zżętego zboża lub złocących się, kołysanych wiatrem łanów zboża, czekającego zbioru. Gdzieniegdzie rozrzucone wioski, tulące się do pagórków, całe w zieleni ogrodów.

W drodze spotykamy kilka, zebranych oddziałów po cywilnemu, nie biorących udziału w zawodach, spotykamy kilka bram tryumfalnych.

Zbliżamy się do miasteczka Słomniki, pod którym była pierwsza potyczka Kadrówki. W miasteczku oczekujemy przybycia zawodników i gości zagranicznych. Wita ich w otoczeniu młodych dziewcząt ob. Karol Pierzchalski, o przydomku Polska, ten sam, który 6 VIII 14 r. witał sercem i duszą płomienną pierwszych żołnierzy niepodległej Polski. Ze wzruszeniem opowiada o tych dalekich już wypadkach, które mu będą świętem wspomnieniem do końca życia. Całe miasteczko wylęga, by wziąć udział w serdecznym powitaniu. Pamiętają wszyscy czasy z przed lat 12.

Nadchodzą zawodnicy. Często zmęczeni, wyczerpani, lecz z ogniem w oczach. Nie wszyscy mają siły jednakie. Często widzi się strzelców, pomagających słabszym w drużynie: te mu niosą karabin, tego chwilowo wyczerpane go prowadzą pod rękę, na innego czekają. Braterska pomoc łączy, zbliża ich z sobą. Przed metą, gdzie ich wszyscy oczekują, prostują się, krokiem na baczność lub ze śpiewem na ustach przeciągają przed Komendantem Głównym pod bramą tryumfalną.

Oddziały prawie wyłącznie miejskie skrada ją się z młodzi robotniczej. Pierwsza kroczy wojskowa drużyna 27 pp z Częstochowy z kapitanem tegoż na czele. Duże szanse zwycięstwa mają drużyny warszawskie: Śródmieście, Powązki, Wola. Witamy się z nimi serdecznie, wyszukuję znajomych.

Dziś odpoczynek w Miechowie, jutro dalej do Jędrzejowa. Goście zagraniczni i władze Związku jadą do Katowic i Chorzowa, dla zwiedzenia tamtejszych fabryk i zakładów. Potem jedziemy wszyscy do Jędrzejowa”.

W MIECHOWIE.

Ze Słomnik wyruszyły drużyny w kierunku Miechowa, gdzie kończył się pierwszy etap marszu.

Do Miechowa przybyło w komplecie 59 drużyn, reszta została zdyskwalifikowana. Członkowie tych 12 drużyn mogą już tylko stawać do konkurencji indywidualnej. Najlepszy czas osiągnęła drużyna 12, z 27 pp przebywając drogę z Krakowa do Miechowa, wynoszącą 44 km w 6 godzin min. 7. W ten sposób drużyna ta pobiła rekord zeszłoroczny o 1 godz. 1 min.

Następne drużyny osiągnęły czas następujący: 2) Nr. 52 – baonu sanitarnego Warszawa w 6:26:30, 3) Łódź-Miasto 6:37, 4) i 5) Żywiec i Warszawa-Powązki 6:39, 6) Warszawa-Praga 6:43, 7) Wilno 6:44, 8), 9) i 10) Kraków-Orlęta I (zeszłoroczny mistrz), Łuck i Katowice I 6:45, 11) Warszawa Śródmieście 6:52. Drużyna żeńska osiągnęła czas 8:06, bijąc 33 drużyny męskie. Rekord zeszłoroczny do Miechowa pobiło 20 drużyn.

Wkraczające do miasta drużyny witali na ulicach zgromadzeni mieszkańcy. Miasto przybrało nastrój i wygląd, przypominający do złudzenia rok 1914. Na ulicach rozłożyło się obozowisko „obywatelskie” i wojskowe. Ustawiono broń w kozły, zadymiły kuchnie połowę i strzelcy otoczeni zwartymi tłumami mieszkańców zasiedli do śniadania.

W tym samym czasie goście państw bałtyckich, z władzami strzeleckimi i przedstawicielami prasy zwiedzili miejscowy kościół, oprowadzani przez miechowski komitet obywatelski.

Następnie udano się pod udekorowany flagami i zielenią pomnik powstańców. Wygłoszono tu przemówienia w języku łotewskim, estońskim i finlandzkim do gości zagranicznych, którzy złożyli na grobie pod pomnikiem powstańców wieniec w imieniu reprezentowanych przez siebie organizacji strzeleckich. W uroczystości tej wzięli udział komitet obywatelski, prezydent miasta, ksiądz kapelan, weterani 63 roku itd.

Następnie strzelcy wysłuchali przemówienia premiera Bartla, który powitał strzelców. Głośnik był ustawiony na rynku miasta.

MOWA PREMJERA BARTLA PRZEZ RADJO

Obywatele! Wspominając dzień 6 sierpnia1914 r. nie można mówić bez wzruszenia. I oto dlaczego przemówić do was pragnę, nie tylko jako urzędnik państwowy i oficjalny reprezentant władzy, ale przede wszystkim jako świadomy obywatel w służbie publicznej. Marsz drużyn strzeleckich, mający wybitny charakter sportowy, jest wyrazem i dowodem nie tylko prężnej sprawności młodej części społeczeństwa, które staje do służby publicznej w gotowości fizycznej, ale jest zarazem czymś o wiele więcej. Jest mianowicie pełną wielkiego wewnętrznego skupienia, pielgrzymką do miejsc, które stały się dla nowożytnej Polski źródłem jej świeżej a twórczej tradycji. Pielgrzymka ta jest wyrazem powszechnego dziś hołdu społeczeństwa dla polskiego Anabazis – pochodu tych nielicznych, którzy poza i wbrew ówczesnemu społeczeństwu wzięli na swe barki proklamowanie niepodległości Polski w obliczu świata. Polska nowożytna odnalazła w nich twórców i wyrazicieli swojej nowożytniejszej i najistotniejszej tradycji. Dzisiejszym pielgrzymom – zawodnikom przesyłam życzenia niezmiennie wiernej i owocnej służby idei Polski i sprawie publicznej oraz szczere strzeleckie pozdrowienie.

6 sierpnia 1926, PREMIER Kazimierz BARTLA

Po p. Premierze Bartlu miał przemówić Prezes Związku Strzeleckiego dr Kazimierz Dłuski. Niestety, jakieś dziwne siły nie dopuściły Czcigodnego Prezesa, który ze względu na niedawny wypadek automobilowy nie mógł być osobiście na szlaku, do megafonu. Przygotowane do radio przemówienie Prezesa Dłuskiego podajemy poniżej drukiem.

Zdarza Się po raz pierwszy, że nie mogę z powodu przebytej niedawno ciężkiej choroby, witać Was u kresu Waszych zawodów w Kielcach. Ślę Wam więc po drodze „Marszu Kadrówki” z głębi serca płynące życzenia jak największego powodzenia.

„Marsz Kadrówki” z roku na rok coraz bardziej interesuje i coraz głębiej porusza nasze społeczeństwo. – Znaczenie jego przenika do świadomości coraz szerszych warstw, budząc w nich żywe sympatie a skądinąd niekłamany zapał.

 I słusznie. – „Marsz Kadrówki”, jako taki wybiega poza ramy zwykłych, tak licznych, tak różnobarwnych, a popularnych wśród krajów cywilizowanych zawodów.

Jest on przede wszystkim symboliczną uroczystością, jest rocznicą wielkiego czynu historycznego, dokonanego przed 12 laty, przez I-go Marszałka Polski, Józefa Piłsudskiego, jest on – pamiętajmy to zawsze – rocznicą pierwszej, po ostatnim powstaniu walki zbrojnej o nieprzedawnione prawa narodu naszego, za które od Kościuszki począwszy, a na 63-im roku skończywszy tyle krwi na polach bitew zostało przelane. Ale, na równi z tą drogocenną pamiątką po 1914 roku, marsz Kadrówki odgrywa doniosłą rolę dla przyszłości naszej. Jest on bowiem żywym wyrazem tężyzny i duchowej i fizycznej, niezbędnej dla wprowadzenia w czyn wielkiej idei, jaka przyświeca całej naszej działalności: przygotowania się do obrony, – w razie potrzeby, całości granic Najjaśniejszej Rzeczypospolitej Polskiej.

W tym roku wobec przyjazdu delegatów od bratnich organizacji państw bałtyckich, nabiera on jeszcze pewnego zabarwienia międzynarodowego. – Powinniście im pokazać, obywatele, czego potrafi dokonać strzelec polski, przez swą wolę i wytrwałość, wyhodowane na podłożu wielkiej, przed chwilą wspomnianej, idei patriotycznej. – Nie wątpię, iż zdacie świetnie przed tymi sędziami egzamin. W tej myśli życzę Wam dalszej, w pełni zdrowia podróży, i jak najwięcej nagród w Kielcach. Cześć!

1926, Kazimierz Dłuski
MARSZ DO JĘDRZEJOWA.

Pierwszy etap marszu do Miechowa, jak na leżało przewidywać wniósł pewne niespodzianki. Tymi niespodziankami są nowe drużyny, które wysunęły się na czoło. W grę weszła Warszawa Śródmieście, Wilno, Łuck. Również zaczęła budzić zainteresowanie poza konkursowa drużyna żeńska. Wprawdzie maszerowała ona bez karabinów, niemniej jednak, wyprzedzając 30 drużyn męskich – płeć słabsza wykazała wielką ambicję, która świadczyła, że w nowym pokoleniu strzeleckim również wykuwać się zaczyna ten typ polskiej niewiasty, które tak wielkie zasługi położyły w walkach legionowych i w wojnie polsko-bolszewickiej, na cześć których „Polska Zbrojna” zamieściła wiersz, który tu przytaczamy dla otuchy i zachęty tych, które w roku przyszłym wyruszą Szlakiem Kadrówki.

Walka między pierwszymi jedenastoma drużynami musiała się przede wszystkim rozstrzygnąć na przestrzeni Miechów-Jędrzejów. Bieg indywidualny do Kielc dostarcza zazwyczaj tyle niespodzianek, że czas zdobyty do Jędrzejowa stanowi główną podstawę do ostatecznej rozgrywki. Drużyna 12-a zdobywając czas o 19 minut lepszy od następnej (baonu sanitarnego) a 30 minut od najlepszej strzeleckiej do Miechowa, którą była Łódź- miasto – już na pierwszym etapie zdobyła wszelkie szanse zwycięstwa, o ile forsowny marsz nie spowoduje wypadku i dyskwalifikacji. Jej forma, tradycja, osiągniętego mistrzostwa armii oraz znakomite kierownictwo nie dawały widoków innym drużynom do pobicia jej rekordu. Walka więc skoncentrowała się o następne miejsca w marszu między dziesięcioma drużynami, które nie rezygnowały z rozegrania ze sobą walki na drugim etapie.

Punktualnie o godz. 4 nad ranem wyruszają wszystkie drużyny z rynku w Miechowie, dążąc szosą do Jędrzejowa, odległego o 40 km. Widoki są o wiele ładniejsze, aniżeli na etapie pierwszym, szosa, idąca to w górę, to w dół, daje dużo ciekawych krajobrazów, ale jest zarazem b. ciężką dla startujących drużyn, które nauczone doświadczeniem z dnia poprzedniego, starają się iść w całości, a nie rozbite na kilka oddziałów.

Zwraca uwagę drużyna z Brześcia nad Bugiem, która zarówno w czasie marszu, jak i po przybyciu do punktów ‘kontrolnych stale akompaniuje sobie na… swych menażkach.

Minister Młodzianowski
wręcza zwycięskiej drużynie (27 p.p.) nagrodę
(autor: nn)

Drużyna wojskowa 12 z Częstochowy, która brawurowo wysunęła się na I etapie, wbrew przewidywaniom nie tylko nie „zarwała się“, lecz przychodzi znowu pierwsza do mety w Jędrzejowie. Drużyna ta bije również o kilka minut zeszłoroczny rekord na przestrzeni Miechów – Jędrzejów, przechodząc go w czasie 5 godz. 44 min. Jako druga przybywa 16 z Żywca w 8 minut po pierwszej. Na ogół czoło przychodzi w odstępach krótkich, dopiero później powstają długie przerwy, gdyż są drużyny, mające po jednym zawodniku chorym lub zdyskwalifikowanym, które starają się jedynie dojść do mety, chcąc dać swym się jedynie dojść do mety, chcąc dać swym członkom możność stawania do zawodów indywidualnych. W ogólnej klasyfikacji prowadzi w dalszym ciągu 12 kpt. Wójcika, za nią idzie baon sanitarny z Warszawy i Orlęta z Krakowa.

„Orlęta” krakowskie pozostały wierne zeszłorocznej tradycji. Przegrany czas do Miechowa – ciężką pracą  wyrobiły do Jędrzejowa – bijąc Łódź, Żywiec, Warszawę- Powązki, Warszawę-Pragę i Wilno. Jedynie tylko baon sanitarny z Warszawy no i oczywiście dwunastka 27 pp utrzymały się na swoich pierwszych dwóch miejscach.

Przyjęcie w Jędrzejowie stało na jeszcze wyższym poziomie, niż w Miechowie. Przed wspólną. kolacją odbyła się na rynku w Jędrzejowie pierwsza w tern miasteczku audycja radiowa, której przysłuchiwało się parę tysięcy mieszkańców miasta. Jednocześnie starosta p. Lilek wręczył zwycięskiej drużynie 12 flower, zakupiony przez miejscowy Komitet Obywatelski, jako nagrodę za najlepszy czas na 2 etapach.

Jutro bieg indywidualny i finisz, na mecie w Kielcach.

BIEG INDYWIDUALNY DO KIELC.

Na rynku w Jędrzejowie stoją uszeregowane drużyny i czekają na wystrzał, który ma być sygnałem do rozpoczęcia biegu indywidualnego. Oczy wpatrzone w wąską, jak kiszka uliczkę, w którą za chwilę wleje się z impetem zbita. masa zawodników. Bieg indywidualny nastręcza więcej zagadek, aniżeli marsz. Drużyna 27 pp. składając dowody wytrzymałości .i umiejętności maszerowania, nieznana jest jeszcze, jakim okaże się biegaczem. Kmicic, Gawlik, Wikieł, Godlewski i jeszcze kilku innych stanowią na siedmiuset z górą stających do biegu zbyt mały zespół, aby można było powiedzieć, kto się w tym roku wysunie na czoło i jak będzie wyglądać walka na szlaku.

Na huk wystrzału zakotłowało się w szeregach. Bezładną kupę zawodników, jak gdyby jakaś siła nadnaturalna wciągnęła w gardło wąskiej uliczki, po czym masa ta zaczęła się rozwijać długim wężem, na czele którego z karabinem w ręku pędził pluł. Okoń z 12 drużyny 27 pp. Za nim rwał Kmicic, a następnie Baran z Wieliczki. Między tymi 3-ma rozpoczęła się zawzięta walka o pierwsze miejsce w biegu indywidualnym. Oddalają się oni coraz więcej od biegnących drużyn, które w tym roku trzymają się więcej razem, nauczone smutnym doświadczeniem roku ubiegłego, gdzie wypuszczenie z rąk drużyny przez drużynowego spowodowało dyskwalifikację całej drużyny. Ale to tylko z początku. Niebawem widok na szlaku zmienia się. Tu i ówdzie prowadzą osłabionych, gdzie indziej niosą. Jednemu zrobiono nosze z karabinów, niosą go na ramionach. Ale walka nie ustaje. Donieść, ale dojść w komplecie.

Pobite rekordy zeszłoroczne mszczą się jednak na słabszych i mniej przygotowanych. Zbyt silne tempo obecnie coraz więcej przerzedza szeregi. Drużyny odpadają jedna po drugiej. Sanitarki, wozy i wszelka inna pomocnicza lokomocja zapełniła się maruderami. Usłana nimi droga i rowy przydrożne. Ale na szlaku walka się toczy.

Przegląd drużyn na rynku w Jędrzejowie
(autor: nn)

Tam na mecie w Kielcach – Marszałek. Ostatkiem sił, najwyższym napięciem woli i nerwów biegną zawodnicy. Silniejsi zachowują formę – na słabszych widać ostatni wysiłek. Karabiny ciążą im na plecach. Każdy niesie go, jak mu wygodniej. Ten lufą na dół – tamten w dwóch rękach przed sobą, inny na ramieniu. Chęciny wyznaczyły co roku nagrodę dla zawodnika, który pierwszy przez Chęciny przebiegnie. Tu więc też rozpoczyna się pierwsza zdecydowana walka. Plutonowego Okonia dopędza pod Chęcinami zeszłoroczny zwycięzca Kmicic i rozgrywa się między nimi pierwsza walka – walka o Chęciny. Kmicic zwycięża. Nagroda Chęcin dostaje się w jego ręce.

Za Chęcinami jednak plutonowy Okoń dopędza znów Kmicica na szlaku. Rozpoczyna się między nimi ponowna walka o Kielce. Biegną sami. Ale tuż za nimi biegnie Baran z Wieliczki. Dopada ich, przegania i odbija się naprzód o dobre 300 metrów. Tych trzech już nikt nie zgoni, chyba, że który z nich padnie nie. Ale to wytrawni biegacze. Wiedzą, że lepiej jest przegrać pierwsze, a nawet drugie miejsce, aniżeli w ogóle nie dojść. Mierzą siły swych przeciwników, ale mierzą też i swoje własne. Okoń z Kmicicem ciągle idą razem – Baran na 300 metrów przed nimi – boso w krótkich porteczkach sportowych po kolana, świecąc gołymi łydkami na szlaku, Kmicic i Okoń łudzą się napew.no, że nieprzepisowy kostium Barana będzie powodem do dyskwalifikacji i pierwsza nagroda jednemu z nich przypadnie w: udziale. Tylko któremu? Ale Baran niósł swe zwycięstwo w plecaku. Tam bowiem’ mieściły się jego buty i przepisowe spodnie. Regulamin tego nie zabrania.

W KIELCACH.

Wygląd Kielc przed przybyciem pierwszych zawodników, tak opisuje „Głos Prawdy”.

Kielce! Ta mała mieścina zapomniana przez cały świat – jak Rypin, albo Klimontów Kielce na dzień dzisiejszy stały się Polski stolicą.

„My Pierwsza Brygada!”

W Kielcach pierwsza kwatera wojsk polskich stanęła i tego nie przekreśli nikt w pamięci ludzkiej. A im dalsi jesteśmy, w czasie od chwili wymarszu pierwszej kadrowej, tym cudowniej ozłaca wspomnienie, tym promienniejszą się staję legenda czynu Komendanta.

Święciliśmy ją w stolicach Polski. Święciliśmy ją dotąd w miastach, które już same przez się – nazwą swą imponowały. Zjazd tegoroczny jest w Kielcach – i Kielce stały się stolicą.

Nie poznałbyś tego miasta. Tłumy je zapełniły. Tłumy uczestników pierwszych bojów Polski, tłumy tych, co sercem z nimi byli, tłumy tych, co dziś są i chcą z nimi być.

„My, Pierwsza Brygada”, grzmi, roznosi się po ulicach, odzywa echem śród murów, leci ponad nie.

My Pierwsza Brygada, pieśń boju, pieśń zwycięstwa, pieśń tryumfu.

Miasto kipi. Na ulicę wyległo wszystko. I ci, co mieszkają tu, i ci, co zjechali. Coraz spotykają się znajomi spod Konar, Łowczówka, Jastkowa, z nad Nidy i Styru, koledzy wielkich walk. Profesorowie uniwersytetów i górale i robotnicy i chłopi, brać legionowa, których niegdyś razem gnębił moskal i wszy jadły, a dziś łączy i zawsze łączyć będzie wspólnych bitew wspomnienie i fakt, że bez uznania, na przekór większości narodu szli Polskę zdobywać – i zdobyli.

Ulice odświętnie przystrojone, a wypełniają je coraz nowi i nowi przybysze. Każdy pociąg przywozi gości, oficerów, żołnierzy, cywilów, a wszystko podąża na metę ,,Szlaku Kadrówki” – Maratonu Polskiego.

Plac zapełniony. Głowa przy głowie – ramię przy ramieniu. Wysoko nad tłumem trybuna. Zasiedli tam, co dostojniejsi goście, gen. Górecki, gen. Skierski, gen. Norwid Neugebauer, gen. Narbut, gen. Sławoj- Składkowski a przy nich goście zagraniczni, płk. Vende, szef sztabu Kaitseliidu, płk. Bolstein, komendant łotewskiego Aizsargu i płk. Malmberg, komendant fińskiej Suolejuskuntz, b. minister wojny.

Ob. Baran na mecie
(autor: nn)

Tłum czeka. Rychło li przyjdą? Kto przyjdzie pierwszy… Aż oto idzie… Idzie twardym krokiem, idzie od strony Miechowa. Idzie pełen radości i siły, młody, pewny siebie – podrywa się przed metą do biegu i finiszuje.

Niech żyje! Wiwat! Niech żyją strzelcy!

To strzelec, Wojciech Baran z. Wieliczki. 38 km w 3 godziny 42 minuty i 5 sek.

A tuż za nim o 200 m. toczy się walka między Kmicicem i Okoniem. Pędzą do mety ostatnim wysiłkiem woli. Kmicic zwycięża. W niepełne dwie minuty po Baranie przerywa taśmę, uzyskując czas 3 godz. 44 min. 3 sek. Za nim Okoń w 3 godz. 44 min. 8 sek. Za nim dobiegają inni: Zatorski, Korablin, Stańczyk, Magrowicz, Stachura, Wanat, Rudek, Dąbrowski. Gawlik przybiegł dwunasty. Dalsi 17 przedstawieni do nagrody indywidualnej – znów nowe siły. Rok pracy przygotowawczej wytworzył cały zastęp piechurów i znakomitych biegaczy. Sport pieszy – tak ważny na wojnie, w ciągu roku ostatniego zrobił ogromny krok naprzód. Rekord zeszłoroczny Kmicica pobiło sześciu zawodników. Baran pobił go o 19 minut. Sam Kmicic pobił o 17 minut.

Szósty zawodnik pobił go o półtorej minuty. Na metę przybiegają coraz to nowi zawodnicy.

Ale tłum już na nich nie patrzy.

Krzyk „Niech żyje Dziadek!“ rozległ się gdzieś z końca placu. Niech żyje! Niech żyje! – powtarza wszystko – Komendant! Kto nie widział tego entuzjazmu nie zrozumie nigdy, czym jest bezpośrednie zetknięcie się z wielkością, nie zrozumie nigdy, co to jest wielkość odczuwać, na wielkość pracować, za wielkość umierać.

Nas w Wielkość Komendant prowadził. Oderwał od pługa Ozy mikroskopu, od kielni i książki, od pióra i młota i z nas, zjadaczy chleba, bohaterów robił jednym swym słowem, jednym rozkazem, jednym ręki skinieniem – oto co brzmiało w tych krzykach „Niech żyje“, w tych krzykach, którym niebo samo zdawało się echem odbrzmiewać.

Za pierwszym Marszałkiem Polski zdążają ministrowie: Młodzianowski, Jurkiewicz, Kwiatkowski, Zaleski, idą wszyscy za Wodzem.

Gospodarze przedstawiają gości. A pod trybuną wyżsi wojskowi zostali.

Orkiestra gra.

Marszałek przegląda listę zwycięzców
(autor: nn)

Zawodnicy wciąż przybywają. Oto w pełnym rynsztunku w komplecie, wspaniale wmaszerowuje drużyna 27 pp z Częstochowy. Kapitan Wójcik prowadzi. Stanął. Idzie się Komendantowi meldować.

A tłum rozentuzjazmowany znowu wznosi okrzyki.

Po nim melduję się zwycięzca w biegu indywidualnym, Wojciech Baran.

Komendant niebawem, bo już o 9 odjeżdża na Plac Wolności na mszę połową.

Tłumy oficerów, legionistów i delegacji strzeleckich ze sztandarami zdążają za nim i ustawiają się w czworobok. Celebruje kapelan wojskowy ks. Banasz.

Naprzeciw ołtarza w fotelach zasiedli:

Pan Marszałek Piłsudski i Pani Piłsudska, ministrowie, generalicja, wojewoda Mannteuffel i przedstawiciele Zw. Strzeleckiego.

Na placu ustawiono kompanię 4 p. p. oraz delegacje zw. strzeleckich i zw. legionistów ze sztandarami. Zwraca powszechną uwagę delegacja zw. legionistów obwodu zakopiańskiego, w strojach góralskich. Nad Placem szybują samoloty.

Przy ostatecznym obliczeniu przez komisję sędziowską – na 70 drużyn – do Kielc przybyły w pełnym składzie bez uchybień regulaminowych 23 drużyny w następującej kolejności:

Na mecie w Kielcach
(autor: nn)

LISTA DRUŻYN

które przybyły do Kielc w pełnym składzie.

1. – 12 drużyna – 27 p.p. (Częstochowa):
Drużynowy kpt. Wójcik, .plut. Okoń Adam, kpr. Stańczyk Stanisław, st. szer. Lejdura Józef, Kasprzyk Antoni, Koziej Józef, Mucha, Krawczyk Antoni, Sołtysik Karol, Kot Józef, Wiecha Edward, Kruk Andrzej, Siwa Stanisław.

2. – 52 drużyna – 1 baon sanitarny – Warszawa:
Drużynowy Wanat Stan., Malon Aleksy, Swata Stanisław, Szulc Hugo, Kazimierowski Antoni, Weinert Ignacy, Matjasik Jan, Bernacki Władysław, Bendysz Józef, Berger Józef, Hink Klemens, Włoch Franciszek, Borbolowski Antoni.

3. – 64 Kraków, „Orlęta“ I:
Drużynowy Różycki Włodzimierz, Krucik Wladydysław, Dobrzański Jan, Gawlik Władysław, Kafel Józef, Nalewajko Mikołaj, Pająkowski Ludwik, Sprung Roman, Pacuła Mieczysław, Siwek Emil, Wacław Antoni, Siciński Józef, Jankowski Józef.

4. – 16. Żywiec:
Drużynowy Dzierżawa Franciszek, Białek Leon, Hyliński Ludwik, Jezierski Jakób, .Nowotarski Stanisław, Sapeta Adam, Zabłocki Stanisław, Kruczyński Stan., Kisza Erwin, Dolicz Franciszek, Miodoński Władysław, Haczek Antoni. Żyrek Michał.

5. – 31. Łódź miasto. I:
Drużynowy Malinowski Marian, Morawiec Anastazy, Brzeziński Józef, Sikorski Stanisław, Przetrzykowski Zygmunt, Tworek Stanisław, ‘Rogowski Marian, Gonera Stanisław, Szajfler Mieczysław, Saduła Szczepan, Walerysiak Stanisław, Słuchowicz Leon, Moszek Franciszek.

6. – 48. Warszawa Powązki II:
Drużynowy Wikiel Aleksander, Dudykiewicz Franciszek, Helbert Henryk, Kuliński Kazimierz, Hartman Władysław, Rowicki Aleksander, Radwański Władysław, Saiomończyk Antoni, Grajda Antoni, Andrzej czak Jan, Talarek Wacław, Mendel Antoni, Hamera Józef.

7. – 36. Warszawa-Praga.
Drużynowy Ślepowroński Leon, Gajek Stanisław, Klimowicz Jerzy, Szczęsny Stanisław, Tyc Edmund, Orłowski Tadeusz, Kortas Paweł, Górski Mieczysław, Wiśniewski Kazimierz, Pietruszewicz, Tuszek Edward, Niwiński Jan, Chudyba Władysław.

8. – 11. Radom:
Drużynowy Jagiełło Michał, Nyczka Jan, Wieczorek Józef, Kiljan Wacław, Zdziecki Leon, Małyga Adam, Kowalski Franciszek, Górny Roman, Szprendałowicz Jan, Kwaśniewski Tadeusz, Talma Marian, Trojan Bolesław, Jaworski Jan.

9. – 26. 5 p. saperów:
Drużynowy Ormanowicz Stanisław, Budrys Aleksander, Niewiadomski Franciszek, Ornat Józef, Wywiał Piotr, Rother Józef, Jezierski ‘Władysław, Szostek Ludwik, Szmidt Antoni, Ausfeld Bronisław, Kaczmarczyk Roman, Siron Edward, Suwacz Bartłomiej.

10. – 58. Krasnystaw:
Drużynowy Mróz Edward, Koper Stanisław, Mróz Franciszek, Gutowski Aleksander, Manaj Jan, Kowalik Wojciech, Basiński Eugeniusz, Galewski Aleksander, Stenwaga Antoni, Korablin Bazyli, Marszyk Tomasz, Kijko Władysław, Mazur Władysław.

11. – 59. Kraków „Orlęta” II:
Drużynowy Kónig Henryk, Benbeka Kazimierz, Sendor Kazimierz, Krawczyk Marian, Kwiatkowski Jan, Komendera Ludwik, Szymczak Edward, Krawiec Marian, Darwisz Stefan, Gródecki Stefan, Kozdęba Bolesław, Lipiński Mieczysław, Witkowski Jan.

12. – 54. Pabianice:
Drużynowy Magrowicz Józef, Łuczak Ignacy, Mik Jan, Marciniak Władysław, Cieniowski Paweł, Romanowski Leon, Dychło Marian, Ramlak Franciszek, Krawczyk Stanisław, Gałczyński Eugeniusz, Lenartowski Antoni, Nowak Stanisław.

13. – 57. Wierzbnik:
Drużynowy Płachciński Mieczysław, Schabowski Wacław, Jakubowski Marjan, Głuch Czesław, Biszkob Rufim, Janiec Zygmunt, Płachciński Jan, Laiprus Stefan, Zatorski Jan, Ratwadowski Stanisław, Bielski Władysław, Muller Szczepan, Fiutowski Józef.

14. – 29. Lublin:
Drużynowy Żytek Józef, Kostkowski Zygmunt, Świerszcz Feliks, Młynarczyk Kazimierz, Wałach Antoni, Płocheć Jan, Szych Antoni, Sadowski Franciszek, Kozioł Zygmunt, Szafrański Adam, Nowak Bronisław, Więszyk Ignacy, Refka Stanisław.

15. – 67. Kraków III:
Drużynowy Mirek Stanisław, Michalewski Adam, Radliński Józef, Brzegowski Władysław, Padło Wilhelm, Szwablik Rudolf, Kiełbas Antoni, Darlak Karol, Radliński Antoni, Dobichnuszczy Roman, Jaworski Zdzisław, Karelus Władysław.

16. – 42. Wołomin:
Drużynowy Błażejski Wacław, Lareć Kazimierz, Wyrębowski Zygmunt, Kubicki Edward, Gąsiewski Stanisław, Dąbrowski Władysław, Środoń Władysław, Karol Tadeusz, Wypych Henryk, Gajewski Czesław, Sokołowski Czesław, Talerowski Roman, Głowacki Tadeusz.

17. – 49. Kielce:
Drużynowy Dobko Władysław, Idzikowski Edward, Szem Gustaw, Kuchciński Bolesław, Szczepański Józef, Dudzik Władysław, Kmiecik Jan, Stawek Edward, Osterczy Stefan, Cedro Józef, Moskwa Bolesław, Bazien Franciszek, Wąsik Ludwik.

18. – 17. Jarosław:
Drużynowy Sitek Stanisław, Treifeld Piotr, Zając Jan, Tyran Władysław, Zieliński Władysław, Roszko Mieczysław, Kociuba Stanisław, Zając Władysław, Patys Władysław, Biemaszewski Stanisław, Komża Władysław, Dziuba Zdzisław, Buczak Antoni.

19. – 5. Końskie:
Drużynowy Grzegorczyk Jan, Skalski Wacław, Zielenkiewicz Marian. Młynarczyk Adam, Franaszczyk Bolesław, Styś, Witold, Krocz Edward, Cygankiewicz Bernard, Lasicki Piotr, Krocz Henryk, Jurek Wacław, Szmidt Bolesław, Swat Edward.

20. – 66. Szczekociny:
Drużynowy Orliński Roman, Gradoń Zygmunt, Orzełka Władysław, Żarnowicki Władysław, Szczepański Stefan, Boruń Antoni, Rembowski Tadeusz, Gwiazda Leon, Staszewski Jan, Szłachtowski Stanisław, Foryś Zygmunt, Galiński Henryk, Orliński Stanisław.

21. – 53. Sanok:
Drużynowy Bętkowski Władysław, Mydlarski Stanisław, Waliszewski Józef, Skoczypiec Władysław, Skrychota Mikołaj, Dziuban Kazimierz, Podgórski Eugeniusz, Gorczyński Romuald, Hnat Józef, Patoka Eugeniusz, Zastawski Jan, Lisowski Mieczysław, Kulpiński Stanisław.

22. – 6. Grodno:
Drużynowy Szumski Stefan, Mańkowski Jan, Mańkowski Tadeusz, Podziałkowski Zygmunt, Żywolewski Władysław, Godlewski Adolf, Pawluś Bronisław, Andrzejewski Stanisław, Walentynowicz Henryk, Łotowicz Henryk, Owieczko Michał, Kustosz Zygmunt, Grabowski Kazimierz.

23. – 21. Częstochowa:
Drużynowy Burhard Hipolit, Mikulski Leon, Adoń Józef, Melenczek Aleksy, Janosik Karol, Jurkiewicz Eugeniusz, Mika Franciszek, Kociński Michał, Gliński Ignacy, Sturlik Edward, Warmus Roman, Byche Lucjusz, Dola Jan.

W Zawodach indywidualnych pierwszych 30-u zawodników otrzymało nagrody. Nagrody P. Prezydenta. Rzeczypospolitej wręczył w zastępstwie na Stadionie w Kielcach p. minister spraw wewnętrznych Młodzianowski.

W zastępstwie Marszałka Piłsudskiego, który uczuł się niezdrowo i znużony – wręczył nagrody gen. Dreszer.

Resztę nagród wręczał na Rynku kieleckim Komendant Główny ob. K. Kierzkowski. Nagrodę Zarządu Głównego wręczył ob. Pod górski – sekretarz generalny.
Nagrody otrzymały wszystkie 23 drużyny.

Do sformowanych w czworobok drużyn – przemawiał im. Zarządu Głównego red. Czaki. Po czym drużyny odśpiewały Pierwszą Brygadę i odmaszerowały do koszar, skąd rozjechały się do domów.

 T. C.

Komendant Główny ob. K. Kierzkowski z szefem sztabu
ob. M. Fularskim po lewej i adj. ob. Drzewieckim.

(autor: nn)

MARSZ SZLAKIEM KADRÓWKI W CYFRACH

Drużyny. – Pochodzenie. – Wyniki na etapach. – Rekordy drużynowe i indywidualne.

Po raz trzeci w roku bieżącym odbyliśmy „Marsz Szlakiem Kadrówki”. Po raz trzeci mieliśmy możność obserwować tłumy zawodników z różnych okolic Polski, po raz trzeci też przystępujemy do cyfrowego zestawienia, ile, skąd, gdzie i jakie drużyny strzeleckie w „Marszu” występowały i jakie w porównaniu z ubiegłymi latami wyniki osiągnęły.

Tak więc skonstatować nasamprzód należy, że liczba drużyn w roku bieżącym 1926-ym niepomiernie wzrosła i przeszła wszelkie oczekiwania organizatorów „Marszu”.

Spodziewano się 45 drużyn, ostatecznie 50. Tymczasem równe 70 drużyn stanęło na starcie w Oleandrach.

Oprócz tych 70 drużyn męskich, po raz pierwszy stanęła do współzawodnictwa i do wykazania swojej tężyzny fizycznej, drużyna kobieca, składająca się z 8 niewiast i startująca oczywiście poza konkursem.

Nowością również w roku bieżącym był udział w „Marszu” drużyn nie należących do Związku Strzeleckiego, jak drużyny 27 pp i drużyny 1 baonu sanitarnego, 1 p. saperów kolej., 5 p. sap., oraz drużyny R.K.S. „Legia” z Krakowa.

Tak więc 71 drużyn czyli 918 zawodników dał rok 1926 na „Marsz Szlakiem Kadrówki”.

Porównajmy te cyfry z latami ubiegłymi

Zwycięska drużyna 12 (27 p.p.) w marszu
(autor: nn)

W roku 1924, na zew Komendy Głównej, stanęło na starcie 7 drużyn po 13 ludzi, oraz 4 zawodników dopuszczonych wyjątkowo po za konkursem.

Stanowi to razem 95 zawodników.

Pamiętam, że cieszyliśmy się z Komendantem Głównym z tej liczby, gdyż już wtedy była to największa liczbowo i w stosunku do wysiłku, największa impreza sportowa w Polsce.

Lecz już rok następny przyniósł niezwykły plon, zrealizowanej idei „Marszu Kadrówki”.

Na starcie w Oleandrach w r. 1925 staje drużyn strzeleckich o 100 proc. więcej, niż w roku 1924 a mianowicie – 14 czyli 182 zawodników.

Rok więc 1926 dał 10 razy więcej zawodników, niż w roku 1924 i przeszło 5 razy więcej niż w roku 1925.

Porównajmy teraz liczbę drużyn, delegowanych na „Marsz Kadrówki” z różnych dzielnic Polski.

Przyjmujemy za zasadę dzielnice: Małopolskę z Krakowem, Kongresówkę, Górny Śląsk, Pomorze, Wielkopolskę oraz Kresy Wschodnie.

W roku 1924 Małopolska dała 5 drużyn, Kongresówka 1 (z Warszawy), oraz Górny Śląsk 1 (z Katowic).

Do Słomnik pierwszą przybyła drużyna 27 p. p.
która utrzymała prowadzenie od startu do mety

(autor: nn)

W roku 1925 Małopolska w dalszym ciągu prowadzi, dając 9 drużyn, Kongresówka daje 3 drużyny (Warszawa, Kielce i Łódź), Górny Śląsk (Katowice) 2 drużyny.

Rok 1926 zmienia Oblicze „Marszu” pod względem etnograficznym.

Prowadzi Kongresówka wystawiając 37 drużyn. Małopolska daje 21 drużyn, następne miejsca zajmują Kresy Wschodnie z Wilnem delegując 6 drużyn.

Pomorze od razu daje 5 drużyn, aczkolwiek „Strzelec” na tym Obszarze istnieje dopiero niespełna pól roku. Górny Śląsk wystawia 2 drużyny.

Nie należy zapominać, że śród drużyn małopolskich znajduje się pierwsza drużyna żeńska z Krakowa (komendantka z Warszawy)

A teraz z kolei przypatrzmy się cyfrom, które nam mówią o drużynach przybyłych w pełnym składzie do mety.

Przejrzyjmy drużyny, które znalazły w sobie moc przetrwania, przetrzymania wszystkich trudności i niewygód ,,Marszu” i które zapisane są w naszych kronikach strzeleckich jako wzór i przykład do naśladowania dla obecnych i przyszłych pokoleń Związku Strzeleckiego Na pierwszym etapie Kraków – Miechów, w roku 1924 odpadła zaledwie 1 drużyna, w roku następnym 1925 – nie odpadła ani jedna drużyna, zaś w roku 1926 odpadło 12 drużyn.

Na drugim etapie Miechów – Jędrzejów, w roku 1924 sytuacja pozostaje bez zmiany, pozostaje w marszu 6 drużyn.

Wodzisław – Jędrzejów
Za Wodzisławiem prosta jak strzała szosa
już bez pokus wiodła strzelców do Jędrzejowa
(autor: nn)

W roku 1925, na 14 drużyn odpada ma drugim etapie 2 drużyny, czyli pozostaje 12-cie.

W roku natomiast 1926, między Miechowem i Jędrzejowem odpada jeszcze 13 drużyn, co z odpadniętymi na etapie I czyni 25 drużyn. Dalej maszeruje w pełnym składzie tylko 46 drużyn z pośród 71 zameldowanych na starcie.

Etap III Jędrzejów – Kielce okazał się najtragiczniejszym dla roku 1926. Z pośród 46 drużyn, które wyruszyły w biegu indywidualnym z Jędrzejowa i na ogólną liczbę 71, które wyszły z Krakowa, tylko 23 drużyny dotarły w pełnym składzie do mety w Kielcach.

W roku 1925 na 14 drużyn – 9 z nich osiągnęły Kielce w pełnym składzie, zaś w roku 1924 na 7 drużyn, przybyło do Kielc niezdyskwalifikowanych – 6 drużyn.

Procentowy stosunek drużyn zdyskwalifikowanych przedstawia się jak następuje: rok 1924 zdyskwalifikowano 0.70 proc, ogólnej liczby drużyn, w roku 1925 dyskwalifikacja objęła 35 proc, drużyn, zaś w roku bieżącym 1926 zdyskwalifikowano przeszło 69 procent drużyn.

Przyczyny tego stanu rzeczy omówimy na innym miejscu. Pewne jednakże wyjaśnienie tak znacznej liczby zdyskwalifikowanych drużyn w latach 1925 i 1926 da poniższe zestawienie czasów w jakich drużyny przebywały poszczególne etapy.

Szybkość za cenę całości.

Pod względem czasu i wyczynów szybkościowych prowadzi rok 1926, dając miarę postępom sportowym w konkurencji marszowej, które to postępy zwiększają się z roku na rok.

I tak etap I Kraków – Miechów przebyła w roku 1924 w najlepszym czasie drużyna „Przemyśl” (9 godz. 20 m.).

W roku 1925 drużyna „Katowice II‘ przebywa ten etap (44 klm.) w czasie 6 godz. 55 m. oprócz tego rekord zeszłoroczny bije 13 drużyn.

Przed defiladą w Kielcach
(autor: nn)

W roku 1926 czas osiągnięty przez drużynę 27 pp. na etapie Kraków – Miechów, równa się: 6 g. 07 m. Wynik zeszłoroczny poprawia 11 drużyn.

Na drugim etapie „Marszu,”, Miechów – Jędrzejów, rok 1924 przynosi, czas osiągnięty przez drużynę „Przemyśl” 8 g. 53 m. W roku następnym drużyna „Kraków Orlęta” uzyskuje czas 6 godz. 02 m. Czas z 1924 r. poprawia 12 drużyn.

W roku 1926 najlepszy czas uzyskuje drużyna 27 pp a mianowicie 5 g. 55 min. Żadna więcej drużyna nie poprawia czasu „Orląt” z roku ubiegłego.

Etap III Jędrzejów — Kielce, bieg indywidualny przynosi następujące wyniki w o mawianym trzechleciu:

1924 – Br. Kopias z Przemyśla – 5 godz. 07 min.

1925 – Wł. Kmicic z Krakowa „Orlęta” – 4 godz. 01 m. 44.1 sek.

1926 – Michał Baran z Wieliczki – 3 godz. 42 m. 08 sek.

Rekord z roku 1924 pobiło 10 zawodników, zaś rekord z roku 1925 pobiło 6 zawodników.

W klasyfikacji drużynowej, ostatni etap wygląda jak następuje:

1924 – „Przemyśl” czas 5 godz. 53 m.

1925 – „Kraków Orlęta” czas – 5 g. 08 m. 08 sek.

1926 – „27 pułk piechoty Częstochowa” czas – 4 g. 26 m. 47 sek.

Na mszy polowej w Kielcach
(autor: nn)

Rekord z roku 1924 pobiło – 6 drużyn, zaś rekord z roku 1925, w bieżącej „Kadrówce” rekord z roku 1925, w bieżącej „Kadrówce” pobiło 3 drużyny.

Wynik ogólny „Marszu” z wszystkich trzech etapów przedstawią się jak następuje:

1924 – „Przemyśl” – 24 g. 06 m.

1925 – „Kraków Orlęta” – 18 g. 18 m. 08 sek.

1926 – ,,27 pp Częstochowa” – 16 g. 28 m. 47 sek.

Przeciętny stosunek marszu drużyny na godzinę wynosi: 1924 rok 5.7 klm. na godzinę, 1925 rok – 6.8 klm, na godzinę i rok 1926 przyniósł 7.5 klm. na godzinę.

Jeśli obliczyć ilu zawodników przybyło do mety w Kielcach to otrzymamy następujące cyfry:

1924 r. na 95 zawodników przybywa 92.

1925 r. na 182 zawodników przybywa 167.

1926 r. na 918 zawodników przybyło do mety 750.

Poświęcenie stadiony 4 p. p. leg. w Kielcach
(autor: nn)

Niech przyszły historyk Związku Strzeleckiego i „Marszu Kadrówki”, korzystając z tych cyfr, oceni sprawiedliwie pracę organizacji i wysiłek zawodników.

Muszkiet.

Strzelec: Organ Towarzystwa Związek Strzelecki, 1926, R.6, nr 34
Warszawa, 28 sierpnia 1926 r.

MARSZU SZLAKIEM KADRÓWKI

Biorąc czynny udział w opracowaniu regulaminów i w organizowaniu trzykrotnie już odbytego z chwałą dla Związku Strzeleckiego, „Marszu Szlakiem Kadrówki”, oraz obserwując marsz, od startu do mety, obserwując zawodnika w drodze i na postojach, przychodzę do przekonania, że pewne modyfikacje i pewne zmiany w regulaminie marszu byłyby już na czasie i mogłyby być zastosowane w marszu czwartym z kolei t. j. w roku 1927.

Również niektóre detale organizacyjne, wysnute na podstawie trzechletniego doświadczenia, a zwłaszcza praktyki roku bieżącego, mogłyby ułatwić pracę organizatorów i sędziów marszu.

To też, nie przesądzając korzyści jakie z moich uwag wypłynąć mogą, pragnę je poddać dyskusji i opinii komendantów wszystkich członków organizacyjnych Związku Strzeleckiego, a następnie w formie uzupełnionego wniosku złożyć Komendzie Głównej do dyspozycji.

Ponieważ rok czasu nie jest terminem zbyt oddalającym nas od 6 sierpnia 1927 roku więc… spieszmy się.

Obostrzenie warunków „Marszu”

Jednym z najwięcej rażących błędów, jakie popełniają drużyny biorące udział w Marszu Szlakiem Kadrówki, jest niezmiernie, ponad siły, ostre i niewspółmierne tempo marszu na I etapie, Kraków-Miechów.

Dało się to szczególnie zaobserwować w roku bieżącym, gdzie na 71 drużynę, które wyruszyły z Krakowa, aż 12 drużyn ulega dyskwalifikacji za przybycie do mety w niepełnym składzie.

Od razu 156 ludzi ulega drużynowej eliminacji…

Strzelec: Organ Towarzystwa
Związek Strzelecki
1926, R.6, nr 34
strona
nr 3
(ze zbiorów: Centralnej Biblioteki Wojskowej)

Z tego wynika, że 12 drużynowych nie nadawało się na to zaszczytne i odpowiedzialne stanowisko.

Przyczyna tego zjawiska leży w tym, że sam komendant takiej drużyny, być może dobry piechur ale żaden „wódz”, liczy na indywidualną wygraną, stara się sam uzyskać jak najlepszy czas i lekceważy zespół mu powierzony; kpi sobie z reszty swoich towarzyszy, względnie dobiera sobie 13 ludzi niewytrenowanych, nieprzygotowanych, ot poprostu dlatego, aby stanąć na starcie… i kwita.

Taki drużynowy i taka drużyna, musi ponieść zaraz na I etapie konsekwencje swego czynu i powinna być zdyskwalifikowana bez prawa udziału w dalszym marszu.

Drużyna, która nie potrafi się uporać na I etapie z 44 kilometrami, która nie wykaże walorów zespołowych, o które najwięcej chodzi, ze względu na cele wyższe, nie jest godną zaszczytu maszerowania dalej.

Przeto precz z taką drużyną.

Rozmundurować, odebrać broń, odebrać numery zawodnicze i odesłać do domu..,

Obostrzenie to wpłynie bezwarunkowo na większą solidarność w drużynie i będzie groźnym memento… dla komendanta drużyny.

Drugim obostrzeniem w marszu powinny być sankcje karne dla komendantów, którzy nie doprowadzą swojej drużyny w pełnym składzie do Jędrzejowa.

Na drugim etapie, od komendanta drużyny wymaga się jeszcze większego liczenia się z siłami swoich podkomendnych, jeszcze większej siły ducha, jeszcze większego natężenia nerwów i jeszcze większej odpowiedzialności za powierzony mu zespół.

Niechże więc taki komendant, który z tego nie chce lub nie umie zdać sobie sprawy, ucierpi osobistą dyskwalifikacją i pozbawieniem prawa uczestnictwa w biegu indywidualnym.

Komendant drużyny, który przyprowadził drużynę swoją do Jędrzejowa w składzie zdekompletowanym, powinien ulec dyskwalifikacji łącznie z zapóźnionymi zawodnikami swojej drużyny. Inni zawodnicy tej drużyny biorą udział w dalszym marszu.

Te dwa obostrzenia wpłyną bezwarunkowo na wszystkich gorących komendantów drużyn, i na ich osobiste ambicje.

Porządeczek w drużynie – przede wszystkim… szanowni obywatele!

Innym zgoła rygorom podlegać powinni zawodnicy.

Przede wszystkim odzież i uzbrojenie.

Widzieliśmy na starcie, że nie wszyscy zawodnicy jednakowo byli obciążeni. Jednym brakło nakryć głowy, innym bagnetów, inni znów nie posiadali ładownic.

Następnie w biegu indywidualnym widzieliśmy zwycięzcę Barana jak biegł w spodenkach lekkoatletycznych. Inni dźwigali tornistry, inni znowu paradowali w hełmach stalowych.

Oczywista rzecz, nikomu nie można zabronić wziąć rodzoną ciotkę na plecy, jeśli do tego ma ochotę… chodzi tu jednak o ubiór regulaminowy, który posiadać powinni wszyscy jednakowy, a mianowicie:

„Spodnie, bluza, pas główny, dwie ładownice, karabin, bagnet i czapkę”.

Drużynowy lub zawodnik, u którego brak jednego z tych przedmiotów, podlegać winien bezwzględnej dyskwalifikacji. Teraz dalej – jak nieść to ubranie.

Otóż zasadniczo regulamin pozwala na zdjęcie części ubrania, lub zamienienie go na inny, z warunkiem, że wymienione części ubrania zawodnik sam, zwłaszcza w biegu indywidualnym, będzie nosił przy sobie i na mecie wylegitymuje się z ich posiadania. Przy czym jeśli biegnie w pantoflach sportowych, trzewiki musi mieć przy sobie. Tak samo, jeśli zdjął bluzę i spodnie i zastąpił je strojem lekkoatletycznym, obie części regulaminowego stroju musi dźwigać na sobie.

Nie wszyscy o tym wiedzieli, więc należy w regulaminie jasno to sprecyzować.

Jestem pewny, że dzięki spodenkom lekkoatletycznym przede wszystkim Baran zawdzięcza swoje I miejsce w biegu.

Tarcza pamiątkowa
ofiarowana Marszałkowi w Kielcach
przez Związek Strzelecki
(autor: nn)

Zarówno Kmicic jak i Okoń wcale nie byli gorszymi biegaczami od Barana. Plątanie się spodni na nogach… no i zerwanie numerów przez jakiegoś zwariowanego „sędziego” – cyklistę, pozbawił indywidualnego zwycięstwa tych dwóch doskonałych szybkobiegaczy.

(D. c. n.)

  Muszkiet

JUDASZ

Przyglądając się ostatniemu marszowi Szlakiem Kadrówki, obserwowałem najrozmaitsze drużyny, aby zdać sobie sprawę z ich życia, – t. z. z ich zachowania się w marszu i na odpoczynku, na starcie i na drodze i na mecie, z ich nastrojów i ducha, z ich poddawania się trudom, lub woli przezwyciężenia wszystkich zapór i przeszkód.

I zaobserwowałem bardzo ciekawe zjawiska.

Na starcie, szczególniej w Krakowie, gdzie przedstawiciele władzy i tłum ludzi przypatrywały się wymaszerowującym strzelcom, duch wszystkich drużyn był wspaniały, i gdyby to był marsz na 3 km., a nie na przeszło sto, to wszystkie drużyny chyba otrzymałyby pierwszą nagrodę. Ale jaki taki znawca marszu, mógł od razu stwierdzić, że właśnie te drużyny, które zrywały się z miejsca w szalonym tempie, nie długo „spuchną” i będą miały tylko tyle satysfakcji, ile było brawa w Krakowie. Natomiast te drużyny, które wyszły spokojnym krokiem, budziły duże nadzieje.

Za Krakowem nastąpiła już rozsypka drużyn po całej drodze.

I odtąd właśnie, zastanowiło mię pewne zjawisko, które obserwowałem już aż do Kielc. Mianowicie, w wielu drużynach zauważyłem, piechurów, których śmiało nazwać by można Judaszami.

Są to chłopcy, którzy wybrawszy się z figlów i na same przyjemności w marszu, już na jego początku rozczarowują się i wiedzą, że to nie przelewka, że droga bardzo daleka, a karabin uwiera, a słońce przypieka, a subordynacja trzyma w ryzach, a koledzy dopominają się o dotrzymanie kroku.

W takim chłopcu budzi się wtedy coś jakby bunt i podstęp i zaczyna się jego judaszostwo. Wie on, że drużynie ogromnie na nim zależy, bo gdyby on jeden odpadł, toby całą drużynę zdyskwalifikowano. Wie on o tym i postanawia to wyzyskać.

Więc najpierw udaje, że bez wody zemdleje, że dłużej już ani kroku nie wytrzyma. Dzieje się to zwykle w jakiejś wsi, przed jakąś chatą. Naturalnie, cała drużyna zatrzymuje się, aby on jeden napił się wody, czy mógł zjeść jakieś jabłko, przy akompaniamencie wzruszonych jego niedolą bab i dzieci.

Pokrzepiony, maszeruje dalej. Ale po jakimś czasie przystaje, łapie się za brzuch i zrywając karabin z pleców, zaczyna się wić w boleściach.

Co wam obywatelu?

Ojojoj!

Ale co takiego?

Odbiłem sobie karabinem płuca. Mam dziurę aż do wątpi.

Weźmy mu karabin.

I drużyna trochę zła, trochę wzruszona, odbiera jego karabin, ktoś dźwiga dwa, aby tylko on szedł dalej, aby tylko on nie odpadł.

Na kilka kilometrów przed jakąś metą okazuje się, że obywatel Judasz znowu iść nie może, Oto nagle schodzi na bok, rozkłada ręce i ze strasznym rykiem wali, się w rów.

Jezus, Maria! Zemdlał!

Wody, wody!

Atak serca pewnie!

Koledzy doskakują, rozpinają bluzę, ktoś mu manierkę przykłada no ust, Ale puls dobry i oddech równy. Obywatel Judasz nie lubi zbyt silnego pryskania w twarz wodą, więc otwiera oczy.

Cóż wam się znowu stało obywatelu?

Nie wiem… Coś w nogę.

W nogę!! A bodaj cię choroba wzięła.

A to nas wystraszył.

Obywatelowi ściągnięto but z nogi i okazuje się, że napiętek jest trochę zaczerwieniony. Wszyscy na pewno mają takie same, albo i gorsze odparzeliny, – ale on, właśnie on, z tym iść nie może i aż mdleje z bólu.

Drużyna już zła na dobre, ale cóż robić? Bez niego ani rusz, iść dalej nie można. Więc zaczyna się smarowanie wazeliną, jodynowanie, bandażowanie, chuchanie i pieszczenie, – a potem najsilniejsi podejmują Judasza pod ręce i prowadzą go dalej.

Wreszcie jest jakiś odpoczynek. Obywatel Judasz musi naturalnie dostać najwięcej słomy, najlepsze jedzenie itd., bo inaczej do jutra nie wypocznie, i co będzie z całą drużyną? Ale trafia się, że Judasz tyle już nafiglował w drodze, tak zalał sadła za skórę całej drużynie, że zamiast miękkiego posłania i podwójnego żarcia, dostaje od swych towarzyszy lanie. Po takim śpi jak zabity na twardej ziemi, a na drugi dzień, maszeruje jak anioł i już nie mdleje, bo go gorycz zawodu ciągle cuci.

Okazuje się tedy, że i na Judaszów jest rada.

Obserwator

Strzelec: Organ Towarzystwa Związek Strzelecki, 1926, R.6, nr 40
Warszawa, 9 października 1926 r.

MIECHÓW

Wspomnienia z przeszłości. – Miejsce gdzie „Świat zabity jest deskami – Pon „nocelnik” i… kosynierzy. – „Miasto” Miechów w przyszłości…

Miechów – stare historyczne „miasto”… (miasteczkiem bałbym się gród ten nazwać…), gdzie rok 1863 wyrył twardym rylcem swoje znamię i gdzie atmosfera tych czasów jeszcze dotychczas snuje się nicią wspomnień w pamięci miasteczka, leży na drodze, po której „Marsz Szlakiem Kadrówki” ciągnie się z Krakowa do Kielc…

Sama mieścina jest niewielką, aczkolwiek miasto to… powiatowe, gdzie starosta swe rządy w imieniu Najjaśniejszej Rzeczypospolitej sprawuje. Z górki, od strony Słomnik, wjedziesz bracie na rynek, skąd znowu we trzy susy, mijając kościółek, znajdziesz się na drodze do Jędrzejowa…

Okolica prawie że górzysta, zapach pól… błękit nieba, świergot ptasząt – ot to wszystko co przerwać może spokój i trawienie… poobiednie, mieszkańcom tej mieściny.

W rynku pomnik. W tym miejscu uczcijcie strzelcy pamięć poległych bohaterów – szaleńców… których ówczesna społeczność zrozumieć nie chciała, tak jak teraźniejsza potomność, niepodległości własnej zaprzeć się usiłowała… I jak się dziwnie złożyło, że przez tę właśnie miejscowość, gdzie najlepsi synowie ojczyzny głowy swoje za ziemię rodzinną złożyli, kroczyła w półwieku potem awangarda Wojska Polskiego aby pomścić krew ojców… i bagnetem wolność z rąk wroga wydrzeć…

I znowu tak jak wtedy, w tym roku 63-cim, jak wtedy, gdy bój wrzał z moskalami, miasteczko w ogniu zgorzało, lecz powstańcy – szaleńcy pomocy nijakiej się nie doczekali; tak samo i w roku 1914, gdy pierwsza Kadrowa tym samym szlakiem na moskala waliła, Miechów spał, lub chował się pod pierzynę… bo się Wojska Polskiego… bał.

Strzelec: Organ Towarzystwa
Związek Strzelecki
1926, R.6, nr 40

strona
nr 17
(ze zbiorów: Centralnej Biblioteki Wojskowej)

A czy myślicie, iż w 10 lat później, wyraźnie w lat 10 potem… gdy w Niepodległej Polsce strzelcy, dla odświeżenia pamięci ludzkiej, maszerowali w znoju bo w walce wyścigowej, tym samym szlakiem, że znalazła się ręka ludzka w tej społeczności miechowskiej, która by ochotnie kubek wody i kromkę chleba spragnionemu podała?…

Nie, na Boga nie…

Starosta strzelców nakarmił, starosta dał nocleg i słomę, starosta Wasiak przyjął strzelców w gościnie, stado zaś mieszczuchów i łyków miechowskich po norach swoich się chowało…

Byli w obawie, że strzelcy zrobią napad na Miechów… i na ich pełne kałduny… Ryczeć po prostu chciało się ze śmiechu, lecz i z obrzydzenia…

Dowiedzieliśmy się potem o źródle tych pogłosek i tak… „gorącego” przyjęcia strzelców przez społeczeństwo miechowskie: jaki pasterz, taka i owczarnia…

Dajmy ternu jednak spokój. Śmieszne, zacofane i strasznie zaśmiecone to miechowskie podwórko…

I niech mi teraz ktoś powie, że to nie jest miejsce, gdzie świat zabito deskami od dołu do góry… od wewnątrz i na zewnątrz…

Następnym razem jednakże w roku 1925, tj. w drugim roku marszu Szlakiem Kadrówki doznaliśmy miłego rozczarowania…

„Miasto” wystąpiło z przyjęciem… Był nocleg i jadło dla 300 ludzi, były kwatery wygodne i gościnne, było przyjęcie dla „sztabu” i nawet tirli-tirli… też było.

Wiecie szanowni państwo, że wpadliśmy w zdumienie… Dopiero lista naszych gospodarzy, a zwłaszcza miłych gospodyń wyprowadziła nas z tego zdumienia…

To nie miasto Miechów nas tak przyjmowało, to nie zacne knury miejskie ze swoim pasterzem… broń Boże!

To pani Kuleszyna, państwo Kozakowie, to oficer z PKU, to wreszcie inspektor Wroński – wszystko goście bawiący chwilowo w tym „nie bardzo podłym mieście”… zajęło się strzelcami.

„Rdzenni narodowcy” Miechowa ani mru-mru… wszystko po staremu tkwiło w betach ze strachu przed „plagą strzelecką”…

Niechże więc wdzięczne serca strzeleckie zabiją mocniej dla tych miłych gospodyń i gospodarzy, którzy nas tak (serdecznie podejmowali, lecz niech powściągliwi będą gdy mowa o „obywatelach” miasta MIECHOWA… albowiem Chrystus nauczał miłować bliźniego… to jest takiego, który również uznaje bliźniego w innym człowieku.

Zgodzicie się jednak obywatele ze mną, że miechowianie nie mogą być bliźnimi strzelców… których mianują mniej chrześcijańskimi epitetami…

Po raz trzeci „wkroczyliśmy” do Miechowa w roku bieżącym.

Jak wiecie było nas z górą 1000 ludzi. Rzeczywiście luda było mnogo. „Miasto” Miechów wystąpiło tym razem uroczyście w… surdutach. Był obiad, były mowy, orkiestra i… kosynierzy… dla sztabu, a raczej dla delegacji łotewsko-estońsko-fińskiej.

Dla strzelców nie było nawet słomy… Stąd powstał ten słynny bunt aniołów (krakowskich), a kwatery dobrowolnie zgłoszone przez niektórych łyków miechowskich, zostały w ostatniej chwili odmówione, tak że nocowaliśmy… gdzie kto mógł.

Historia się powtarza z małymi odmianami wciąż…

Strzelec na mecie
nagroda Komendanta Piłsudskiego
(autor: nn)

Do osobliwości Miechowa należy znakomita osoba pana „nocelnika” kosynierów i krakusów…

Jest to niejaki p. Witkowski, właściciel miejscowej restauracji, która mu, mówiąc nawiasem, jako dobremu katolikowi, wcale nieźle idzie…

Z dygnitarzem tym zapoznaliśmy się w ciągu lat trzech naszej włóczęgi kadrówkowej i nawet zaprzyjaźnili. Roku pierwszego kadrówki „pon nocelnik” patrzał na nas z pode łba, boć przecie kieszenie nasze dziurawe były, więc profitu z nas „nocelnik” miał mało.

W drugim roku zgadaliśmy się o strzelcach, sokołach i innych harcerzach. Dowiedziałem się wtedy, że chłop w sukmanie – kierezyi i z kosą na koniu, chociaby i oklep, to jest pon i… basta.

W trzecim roku naszej podróży do „Mekki Legionowej” p. Witkowski już się zupełnie rozkrochmalił. Wystroił swoich krakusów w sukmany krakowskie – a jakże, dał im kosy w garść, chałupę… gdzie podejmowało „miasto” delegację no i z musu strzelców, ustroił tyż w kosy, że aż się dusa śmiała….

Dziwiliśmy się, że całej banderii na kobyły nie wsadził i nie wyjechał naprzeciw strzelców. Podobno żniwa przeszkodziły… ale na drugi rok, tj. w 1927 r. to już na pewno przekabacimy go na strzelca a jego konnych kosynierów na… piechotę, która razem z nami dymać będzie z Krakowa do Kielc aż się patrzy…

W ogóle jednak „nocelnik” Witkowski jest chłop byczy, choć nie większy od Łokietka… Otóż w ostatnim marszu kadrówki nocleg z konieczności wypadł mi u „nocelnika”. Tak jak mnie „nocelnik” ugościł i do snu ułożył, to cheba jak Miechów – Miechowem podobnego przyjęcia nie zaznałem…

To też wyciągając się na miękkim łóżku, pod czystą kołdrą, bez żadnego w dodatku „inwentarza”, albowiem nie było tam ani jednej pchły… gdyż pluskwy nie dały by im w ogóle żyć, usnąłem prędko i oto jaki miałem sen…

…Maszerujemy po raz czwarty z Krakowa do Kielc. Jak zwykle postój wypadł nam w Miechowie.

Przednia straż Kadrówki… tj. Komendant Główny, jego adiutant, ja i jeszcze kilku kibiców podjeżdżamy .samochodem (własnym K-dy Głównej) do tego słynnego grodu i nie możemy uwierzyć oczom i uszom…

Miasto umajone od stóp do głów…

Rada miejska in corpore, z duchowieństwem wszystkich wyznań na czele, oczekuje nadejścia pierwszej drużyny z chlebem, solą i… święconą wodą.

Panie z olbrzymimi bukietami kwiatów, młodzież szkolna z chorągiewkami o barwach narodowych, żydzi w lisich czapkach, reszta ludności „wyfraczona”, a wszystko krzyczy: „wiwajt”, „wiwajt”… niech żyje… strzelec!…

„Nocelnik” Witkowski w kierezyi… na śmigłej kobyle prowadzi od strony Wolbromia banderię krakusów… kosy lśnią się jak nie przymierzając gołe półdupki na słońcu… pawie pióra, kółecka u pasa… u-ha.

Na rynku stoły z jadłem i piciem… usługują dziewice miejskie w towarzystwie mam, ciotek i innych krewnych…

Orkiestra strażacka rżnie od ucha – Bartosu… Bartosu… Oddział miejscowego Strzelca w pełnym umundurowaniu stoi wyciągnięty w dwurząd, na czele jakiś wódz z brodą… ale jeszcze młody… jak Boga kocham… to Koguciński… – Prezentuj broń… ryczy k-mdt oddziału, aż obok stojące niewiasty przysiadły na zadach…

W ogóle… ja zdębiałem, Kmdt Główny (on że mjr. rezerwy Kierzkowski), wzruszony salutuje i szepce mi na ucho: widzicie Muszkiet, takie złe wyobrażenie mieliście o Miechowie… teraz patrzcie, co ci poczciwi ludzie tu urządzili… przyjmują nas jak nie przymierzając… okupantów.

W tym miejscu delegacje zaczęły podchodzić do naszego samochodu i kiedy burmistrz rozpoczął mowę, coś mnie ugryzło i… obudziłem się.

Zlany… potem ze wzruszenia, usiadłem na łóżku i pomyślałem głośno: Ocho – Miechów ma przyszłość… trzeba go jeno trochę za mordę… wziąć to będą ludzie…

                                                                                                       Muszkiet.

Strzelec: Organ Towarzystwa Związek Strzelecki, 1926, R.6, nr 43
Warszawa, 30 października 1926 r.

Kraków

(Z cyklu „Marsz Szlakiem Kadrówki.“)

Wspomnienia młodości. – Nastroje przedmarszowe. – Nastroje osobowe. – „Oleandry. – Wymarsz…

Kraków… Przy dźwięku tego wyrazu, wspomnienia jak młode króliki biegną mimo woli w krainę odległej młodości, kiedy jako szesnastoletni chłopak, szczwany niby zając przez moskiewską psiarnię, zwiałem z domu, zwiałem z „budv“ i poprzez Zagłębie Dąbrowskie, dawny Śląsk pruski, dobrałem się, zziajany jak pies do Krakowa.

Tu na Kleparzu „w Gospodzie Chrześcijańskiej“ rozbiłem namioty. Krucho i kuso było koło mnie. W kieszeni zaledwie dwa rubelki się tułały, buty szczerzyły zęby jak psy na dziada, podeszwy dziurawe i jedna koszulina na grzbiecie.

Wziąłem się do roboty.

Byłem ogrodnikiem, tłukłem kamienie na szosie, wylizywałem starannie talerze po sosie pomidorowym u kucharki na Grodzkiej pod 5-tym… Robiło się w ogóle co mogło aby jakoś żyć i strzępy ciała w jakim takim nastroju utrzymać.

Aż wreszcie przyszła na mnie „czarna godzina”!…

Głodny, bez kwatery, zziębnięty (był grudzień 1903 roku), z gorączką w gębie, pokociłem się na tym samym rynku Kleparskim, jak nieżywy na ziemię.

Gdym otworzył oczy, młode i serdeczne twarze sterczały nade mną…

Strzelec: Organ Towarzystwa
Związek Strzelecki
1926, R.6, nr 43
strona
tytułowa
(ze zbiorów: Centralnej Biblioteki Wojskowej)

To akademicy krakowscy przyhołubili „królewiaka”. Dali jeść, ogrzali, pocieszyli na sercu i duszy, wsunęli w kieszeń kupę „szóstaków” i list do Lwowa, gdzie mi się już lepiej powodziło i gdzie zacne „Iwowiaki” zupełnie mnie na swoją modłę przerobili, tak, że do tego czasu jestem jak ta syrena: królewiakiem od głowy, a galicjakiem od ogona. Chętnie się też przyznaję do tej kompanii, którą w pierońskiej Wielkopolsce nazywają „galicjokiem z Kongresówy…“

Mimo to wszystko, a może dlatego, wspomnienia, które się wiążą z moim pierwszym pobytem w Krakowie, są dla mnie tak kochane, tak drogie i tak… niezapomniane.

Darujcie zacni czytelnicy, żem się puścił na te osobiste trele… ale jakże miałem ominąć sposobność napisania również coś niecoś o sobie.

Wracam jednak do materii… tj. do „Marszu Szlakiem Kadrówki”. W on czas, to znaczy trzy lata temu, kiedyśmy z komendantem Kierzkowskim przybyli do Krakowa, dla wyruszenia szlakiem Pierwszej Kadrówki do Kielc, Kraków, oczywiście mówię o tym „naszym Krakowie”, mimo, że impreza nasza była nowością nieznaną i możliwością niezbadaną, przyjął nas jak zwykle serdecznie.

A więc pochody, bale, przyjęcia, galowe przedstawienie w Operze. W ogóle wysilił się jak mógł, aby tych około, 100 strzelców godnie, jak przystało na królewski gród, ugościć, nakarmić i… rozweselić.

Na drugi rok, gdyśmy w 200 chłopa do „Marszu” stanęli, jeszcze sprawniej wszystko poszło, jeszcze milej nas podejmowano, jeszcze z większym żalem. nas… żegnano na ten bój z… pyłem i potem „krwi bratniej”.

Marsz III z kolei w roku bieżącym był koroną wszystkich przyjęć jakie Kraków dotychczas nam zgotował. Prawda, był to wyjątkowy rok, mieliśmy gości zagranicznych, był liczniejszy zjazd różnych osobistości oficjalnych i szarż wojskowych, tym niemniej dla wszystkich było miejsca dość i jadła w bród.

Naturalnie, kto się nie umiał o swoje upomnieć, kto kogo należy „za mordę” nie wziął, ten ginął w tłoku, jak wesz w składkach koszuli i grał marsza żałobnego na własnych zgłodniałych kiszkach.

Tak już ten naród leguńsko-strzelecki nawykł do „dawania sobie samemu rady”, że jak tylko własną paszczękę miał jadłem wypchaną i jakie takie legowisko zapewnione, innych nie dbał i nie pamiętał.

Było nas jednak wtedy chłopa przeszło  tysiąc do „Marszu” i drugie tyle… „wolnych strzelców”, którzy po bankietach, na paradach i w ogóle gdzie jeno żarcie a picie miało miejsce, tłumnie swoje gęby na afisz pchali i do braterstwa strzeleckiego głośno się przyznawali.

Zresztą, Pan Bóg z nimi… nam było dobrze i basta.

Rozglądając się w tłumie ludzi, z którymi się człowiek w ciągu tych trzech lat marszowych w Krakowie spotykał, niepodobna zapomnieć niektórych twarzy, jak również nie podobna wymazać z pamięci tej bezinteresownej pracy, tej gotowej do usług uprzejmości, którą nam i całej gromadzie strzeleckiej krakowianie i… krakowianki świadczyły.

Więc przede wszystkim osoba ob. prezesa Władysława Sieńko, który nam pierwszą kadrówkę przygotował i wszystkich uczestników „Marszu” w Prądniku u siebie przyjmował. Młodą twarz, siwiutka głowa, przy pełnej temperamentu postaci, zawsze nam w pamięci stoi i mile kiwa głową w uprzejmym ukłonie…

Dalej, niewyczerpanej energii drugi prezes, w następnych latach kadrówki dr. Tadeusz Dyboski „alfa i omega” wszelkich przygotowań w Krakowie i nigdy niezmordowanej pomocy w Kielcach. Obywatel ten minął się z powołaniem. Urodzony na zarządcę prowincji, wojewodę, tymczasem los każe mu trupy krajać i dzieci leczyć.

Nic to, gdy stworzymy Rzeczpospolitą według naszych planów, dr. Dybowski zajmie w niej należne mu stanowisko. Tymczasem przesyłam Mu nasze serdeczne pozdrowienia i pobożne nadzieje na… przyszłość.

Oczywiście wszędzie tam, gdzie praca składnie idzie, zamieszane są rączki niewieście. Od dwóch lat spotykamy się na „Marszu Szlakiem Kadrówki” w Krakowie z całym gronem pań, które w przygotowaniach kadrówkowych czynny i wybitny biorą udział.

Niestety, tylko dwie z nich zapamiętałem. Skurcz mięśnia sercowego, któremu od szeregu niestety lat, stale podlegam, tylko dwie  panie w gorącym lecz ciasnym sercu pomieścić może…

Nazwisk tych pań nie pamiętam, gdyż naprawdę sercem, nie mózgiem, notowałem ich poświęcenie i pracę dla naszej braci strzeleckiej.

Jedna to jeszcze z wiankiem panieńskim na głowie, smukła jak topola, oczy chabry kuszące… i serduszko bijące. Mówili na nią „ Muszka”, czy też „Myszka“…

Druga, również dostatnia na miarę, oczy czarne jak krzak Mojżesza gorejące, duże, głębokie i pełne smakowitego soku…

Niestety nie danym mi było nawet upaść do stóp i „rozwiązać rzemyka ich maleńkich trzewików”…

Nawet imion ich nie dowiedziałem się nigdy. Może następnym razem, jeśli smoki zazdrosne i tym razem przystępu mi nie wzbronią.

Koledzy wyrzucali mi, że jestem Turek… kiedy aż do dwóch naraz tak gorącą miłością pałam… Durne oni byli… toż z krakowiankami sprawa. Katolik czy luter, Turek czy teozof… wszystko jedno, żaden krakowiance się nie oprze, a zwłaszcza takiej, która w strzeleckiej glorii chodzi i ze strzelcami trzyma.

Spróbuj, a zobaczysz, czy co wskórasz?

Oleandry…

Kiedym po raz pierwszy na miejsce wymarszu Pierwszej Kadrowej przybył, wszelki ślad po dawnych Oleandrach zastygł i jak pyłek rzucony wiatrem w przestworza rozpadł się i w mroku zapomnienia przepadł.

Tak. Ślad, jak pyłek przepadł, gdyż wszystko co materią jest przepada, bo przepaść musi, lecz duch, ten wieczny, nie, odwieczny duch wszystkiego, cokolwiek w czynie miało swój początek, nigdy nie przepada i nigdy nie traci wątku nawiązanego z przeszłością.

Duch starych Oleandrów… duch Pierwszej Kompanii Kadrowej, Duch rozkazu Komendanta, był, jest i żyje w Oleandrach.

Żyje tam i czeka; wciąż czeka….

I za każdym razem, przy każdej zbiórce strzelców na „Marsz Szlakiem Kadrówki” duch ten pyta:

Czy długo jeszcze każecie mi czekać na snów moich spełnienie?…

Czy długo?…

Oj, długo, jeszcze długo!…

Orkiestra rżnie, tupot setek nóg, w takt skocznego marsza, rozlega się po bruku śpiącego jeszcze Krakowa, gdy o godzinie 4 rano drużyny strzeleckie maszerują na start.

Na starcie czasem niespodziewany gość… w osobie zabłąkanego lub opóźnionego przechodnia, czasem tłum łudzi… odprowadza bez płaczu i łez uzbrojone szeregi… strzeleckie.

Cisza. Kapelan w stroju liturgicznym przemawia i błogosławi szeregom strzeleckim na zbożną pracę ciała, ma rycerskie zawody i sportowe wyczyny.

Sankcja moralna sportowego czynu. Sankcja ducha dla… ciała.

A potem jak grom z jasnego nieba rozlega ją się pamiętne i nigdy niezapomniane słowa:

Żołnierze!…
Spotkał was ten zaszczyt niezmierny, że pierwsi pójdziecie do Królestwa i przestąpicie granicę rosyjskiego zaboru…

KRAKÓW (OLEANDRY), 3 SIERpNIA 1914, JÓZEF PIŁSUDSKI

Tłum zamarł i zmartwiał. Serca przyśpieszonym tętnem biją raz wraz w takt słów rozkazu. Zapał wewnętrzny ogarnia wszystkich, przyroda nawet jakby się sama wsłuchiwała w rytm rozkazu Wodza, zcichła, zmiękła, zmalała… I tylko wietrzyk słonecznym powiewem wtórował mu i zlewał się w poszmerze słów padających nieopisanym czarem na dusze ludzkie…

Rozkaz skończony, lecz echo jeszcze w sercach grało…

Na ramię broń…

Równy krok…

Drużyna… Marsz!…

I poszli.

Może kiedyś dojdą… do upragnionego celu.

Muszkiet

Strzelec: Organ Towarzystwa Związek Strzelecki, 1934, R.14, nr 32
Warszawa, 12 sierpnia 1934 r.

WSPOMNIENIA MARSZOWE

(…) Za to marsz w 1926 roku to chyba i najtrwalszy etap wspomnień. Był na nim przecież sam Marszałek Piłsudski. Była jakaś dziwna atmosfera wśród mrowia drużyn, które nieoczekiwanie dla wszystkich, zjechały w olbrzymiej ilości do Krakowa. Wiedziało się, że walka idzie o największą stawkę, o ciepłe spojrzenie Komendanta, tam – na mecie w Kielcach. Która z drużyn nie chciała tego spojrzenia wchłonąć najpierwej!

Jeśli chodzi o technikę marszu – bogaci byliśmy już wówczas w doświadczenie. Pierwszy raz wtedy byli bodaj na starcie strzelcy z Pomorza. Ich wyekwipowanie – sukienne mundury, tornistry, żółte buty, hełmy – nam, mieniącym się już wygami marszowemi, z punktu kazało wysnuć wnioski, iż Pomorzanie są straceni. I tak też bodaj było. Myśmy już wówczas po raz pierwszy przeprowadzili treningi przed marszem.

Strzelec: Organ Towarzystwa
Związek Strzelecki
1934, R.14, nr 32
strona
nr 17
(ze zbiorów: Centralnej Biblioteki Wojskowej)